- Zawodnicy, którymi dysponowaliśmy i dobra współpraca między sztabami sprawiła, że do rundy wiosennej absolutnie nie przystępowaliśmy na straconej pozycji, wręcz przeciwnie. Dlatego niedosyt sportowy pozostaje, lecz mnie cieszy fakt reakcji samych chłopaków w obliczu trudnych sytuacji – mówi opiekun juniorów młodszych Lecha Poznań, Bartosz Bochiński. Zapraszamy na rozmowę ze szkoleniowcem niebiesko-białych oraz ich drugim trenerem, Jędrzejem Łągiewką.
Zacznijmy od analogii: w sezonie 2017/18 juniorzy młodsi pewnie wygrywają swoją grupę jesienią, ale zimą szczebel do starszej drużyny przechodzi kilka ich ważnych ogniw, na przykład Kuba Kamiński, Filip Marchwiński czy Filip Szymczak. W rezultacie wiosną nie udaje im się zakwalifikować do półfinałów mistrzostw Polski. Pracowali panowie wtedy z tym zespołem, można więc powiedzieć, że historia zatoczyła koło w tych rozgrywkach, czy obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach coś innego?
Bartosz Bochiński: Na bazie doświadczeń chociażby z tamtego sezonu możemy stwierdzić, że tej wiosny poradziliśmy sobie dużo lepiej, niż w roku 2018. Nie postrzegałbym przesunięcia dużej liczby zawodników w kategoriach problemu. W Akademii Lecha Poznań mierzymy się z takimi sytuacjami co roku, a wręcz na nie pracujemy. Prowadzimy co rundę dużo dyskusji odnośnie tego, czy dany gracz jest gotowy na taki krok. Niezmiennie celem szkoleniowym sztabu juniorów młodszych pozostaje dostarczanie zawodników docelowo do pierwszej drużyny, a w bliższej perspektywie do zespołu juniorów starszych.
Cieszyliśmy się więc z tego, że tak liczna grupa zasłużyła na takie wyróżnienie, ale także z faktu, że w buty liderów mogli wchodzić kolejni. Oczywiście, nie jesteśmy zadowoleni z powodu braku możliwości rywalizacji o medale mistrzostw Polski. Mamy świadomość tego, że niewiele nam ku temu brakowało, ale trzeba oddać Warcie, że w rundzie wiosennej zdobyła najwięcej punktów, oba spotkania z nami wygrała i zasłużenie powalczy z Zagłębiem Lubin o finał. Nie załamywaliśmy jednak rąk, przewartościowaliśmy z Jędrzejem obszar sportowy i nie było momentu, w którym zaprzestaliśmy wierzyć w rozwój zawodników.
Jędrzej Łągiewka: Za nami rekordowy sezon pod kątem przesunięć między różnymi drużynami we Wronkach i debiutów. Nie było nigdy tak młodej drużyny na poziomie juniora młodszego i myślę, że w tym kierunku będziemy dalej zmierzać. Trzeba się umieć do tego przyzwyczaić, przestawić na określony tryb pracy. Patrząc na suche fakty, wiosną regularnie grało u nas po czterech graczy z rocznika 2007, a to wynik, który stanowi ewenement nie tylko w naszym kraju. Wiemy jednak, że w półfinale czy finale mistrzostw Polski można wygrać bądź przegrać, ale z całą pewnością warto w nim rywalizować, bo takie spotkania zwyczajnie rozwijają zawodników.
Pewnie dało się pozostawić w komplecie w drużynie juniorów młodszych urodzonych w 2006 roku zawodników, którzy wygrali bez przeszkód grupę jesienią, a i tak w tym czasie rywalizowali z często o rok starszymi przeciwnikami…
JŁ: … jasne, że się dało, ale pytanie, w jakim obecnie znajdowaliby się miejscu. Nie byliby chociaż gotowi na trening z pierwszym zespołem, na które część z nich była zapraszana wiosną. Po rywalizacji tylko na szczeblu Centralnej Ligi Juniorów do lat 17 po prostu nie byliby na to przygotowani.
BB: Nie szukamy jednak wymówek. Zawodnicy, którymi dysponowaliśmy i dobra współpraca między sztabami sprawiła, że do rundy wiosennej absolutnie nie przystępowaliśmy na straconej pozycji, wręcz przeciwnie. Dlatego niedosyt sportowy pozostaje, lecz mnie cieszy fakt reakcji samych chłopaków w obliczu trudnej sytuacji, gdy wiedzieliśmy, że do półfinałów się nie zakwalifikujemy. W całym sezonie nie było momentu, w którym ktoś straciłby motywację do dalszej pracy i rozwoju.
Dało się odczuć w ostatnim czasie, że forma zespołu mimo jego odmłodzenia rosła z każdym miesiącem, to też potwierdzają wyniki przez niego osiągane. Można się więc spodziewać, że w najbliższej rundzie jego poszczególni zawodnicy dalej będą efektywnie się rozwijać?
BB: To, o czym wspominał wcześniej Jędrzej można podsumować jednym słowem: adaptacja. Ta następowała w kontekście chociażby zawodników z rocznika 2007, u niektórych szybciej, u niektórych nieco wolniej. Ma ona kluczowe znaczenie w kontekście treningu, gry, rywalizacji w starszej kategorii wiekowej i tego, jak będzie gracz wyglądał w najważniejszym momencie tygodnia, jakim jest mecz.
JŁ: W naszych grupach młodzieżowych wynik sportowy ma spore znaczenie, ale jeszcze większą presją jest ta wynikające z czasu. Wiemy o tym, że zawodnik wchodzący do zespołu do lat 17 po roku - dwóch może trenować już z pierwszą drużyną. Robimy wszystko, żeby im w tym pomóc, ale niektóre momenty bolą o tyle, że w którymś miejscu muszą oni popełnić błędy.
Wynika z tego, że etap juniora młodszego jest bardzo newralgiczny dla rozwoju zawodnika. Bywało w przeszłości, że gracz trafiała na ten poziom jesienią, wiosną już rozgrywał większość meczów w juniorach starszych, następnie szybko trafiał do rezerw, a z nich niedaleko już do zaproszenia na treningi przy Bułgarskiej.
BB: Przykłady oczywiście można mnożyć, a najświeższy z nich to Kuba Kamiński, który przeszedł dokładnie taką drogę. Czerpiemy z tych doświadczeń, choć należy pamiętać, że każdy z tych chłopców jest inny i należy ich traktować indywidualnie. Możemy się jednak pochwalić tym, że tej nauki i wiedzy zebranej przez nas wcześniej w najstarszych grupach młodzieżowych Lecha Poznań mamy sporo i ma ona posłużyć w kolejnych latach.
Jeśli chodzi o liczbę wyróżniających się indywidualności, rocznik, z którym w większości pracowaliście w tym sezonie, czyli 2006 jest porównywany w środowisku do tego wcześniej wspomnianego, czyli 2002. Można w jakikolwiek sposób zestawić ze sobą zawodników urodzonych w tych latach?
BB: Myślę, że cztery lata to dość długi okres, jeśli chodzi o czasy czy warunki, które nieustannie się zmieniają. Nie odważyłbym się porównywać tych roczników jeden do jeden do siebie, ale istnieje ważny mianownik wspólny, mowa oczywiście o dużym potencjale. Nie pomijałbym jednak graczy urodzonych w latach 2003-2005, nie powiedziałbym, że są one w jakimkolwiek aspekcie gorsze. To często reprezentanci Polski, obdarzeni dobrą wydajnością i trzeba pamiętać, że jesteśmy w akademii, w której praca z talentem jest na porządku dziennym.
Pewnym paradoksem jest fakt, że oba te roczniki - w odróżnieniu do pozostałych w ubiegłych latach - nie walczyły o medale mistrzostw Polski do lat 17. Czy to właśnie jest w pełni logiczne z powodu licznych przesunięć do starszych drużyn w trakcie obu tych sezonów, czyli 2017/18 i 2021/22?
JŁ: Dużo mówi sam fakt, że w kontekście juniora młodszego, czyli kategorii do lat 17 mówimy o graczach w dzisiejszym wypadku urodzonych w roku 2006, czyli 16-latkach. Podobnie jak Bartek nie zestawiałbym tych dwóch sezonów do siebie, ale jedno też warto podkreślić: i wtedy, i w ostatnim czasie została wykonana bardzo dobra praca na polu skautingowym.
BB: W nawiązaniu do tego, o czym mówi Jędrzej, często śmialiśmy się tej wiosny we trzech z trenerem Hubertem Wędzonką, że on prowadzi zespół juniorów młodszych w Centralnej Lidze Juniorów do lat 18, a my drużynę trampkarzy starszych w Centralnej Lidze Juniorów do lat 17. To oddaje nieco naszą sytuację kadrową, ale nie zmienia się fakt, że ta praca jest przyjemna i oparta o funkcjonowanie ze zdolnymi młodymi ludźmi.
Wiemy, jakie reformy czekają od przyszłego sezonu Centralną Ligę Juniorów do lat 19 oraz do lat 17. Ta druga zostanie podzielona na dwie grupy według klucza geograficznego na zachodnią oraz wschodnią. To odpowiedni kierunek?
BB: Dla dobra naszej piłki jak najbardziej i my byliśmy orędownikami tego rozwiązania od dawna. Jakie będą tego efekty? Potrzebujemy dwóch-trzech sezonów, by móc je oceniać. Celem jest podniesienie poziomu i to najważniejsze.
JŁ: Częściej przyjdzie nam rywalizować z wymagającymi rywalami w osobach chociażby zawodników Zagłębia Lubin i to z pewnością korzyść wynikająca z tej zmiany. U nas jednak filozofia się nie zmieni z tego tytułu.
Trener Bochiński aktywnie uczestniczy w projekcie skills.lab od praktycznie jego początku, co więc możemy już powiedzieć o wykorzystaniu tego symulatora przez szkoleniowców i zawodników Akademii Lecha Poznań?
BB: Za nami pierwszy etap, czyli wdrażania i poznawania już na własnym organizmie możliwości tego narzędzia. Zderzamy się z wyzwaniami w postaci tego, jak optymalnie zaplanować pracę w przyszłości. Udało się każdego zawodnika na jednostkę w skills.lab wpuścić, popracować z nim przy użyciu symulatora, natomiast przed nami projekt jego optymalizacji od kolejnego sezonu. Nie mam wątpliwości, że oprócz twardych danych otrzymywanych z symulatora wiele daje subiektywne odczucie samych graczy. Ci czują się lepiej pod względem pierwszego kontaktu czy podejmowanych decyzji, więc cieszę się, że ten "feedback" dostajemy pozytywny zarówno od trenerów, jak i ich zawodników.
Ile jeszcze czasu nam potrzeba, by wykorzystywać tę technologię efektywnie w stu procentach?
BB: Musi powstać plan optymalnego wykorzystania narzędzia na bazie wiedzy, którą już zebraliśmy podczas licznych wizytacji w zagranicznych akademiach, które nim dysponują. Należy to zestawić z doświadczeniami, które z trenerami Dolatą i Rzeszowskim posiadamy po ostatnich sześciu miesiącach. O samym symulatorze wiemy znacznie więcej, niż w styczniu, ten czas uważam został spędzony bardzo efektywnie, a blisko 300 jednostek na przestrzeni tego półrocza daje nam prawo do wyciągnięcia owocnych wniosków. Jeśli chodzi o fazę atakowania, liczba środków jest niemal nieograniczona i skills.lab cały czas nas pozytywnie zaskakuje i będzie zapewne w dalszym ciągu zaskakiwał biorąc pod uwagę bazę ćwiczeń, która dedykowana jest młodym zawodnikom.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera