Z którymi piłkarzami mu się grało najlepiej? A który z przeciwników był najtrudniejszy? To tylko nieliczne z pytań, na które długo i wyczerpująco odpowiadał Mirosław Okoński, bohater pierwszego spotkania z cyklu Muzeum z Legendą. Ci, którzy nie mieli okazji być, niech żałują i... szykują się na kolejne edycje - celować będziemy zawsze w ostatni weekend miesiąca. Już wkrótce przedstawimy kolejnego gościa.
Sobotnie spotkanie trwało pięć godzin, a tematów do rozmów było zapewne na dwukrotnie dłuższy czas. Rozpoczęliśmy od sesji Q&A w Sali konferencyjnej stadionu przy Bułgarskiej. I ta część mogłaby trwać właściwie w nieskończoność, bo kolejne pytania padały jedno za drugim. Począwszy od historii związanej z przejściem Okońskiego do Lecha, kiedy to przez tydzień był ukrywany w Sierakowie w domku zaaranżowanym w wagonie kolejowym, żeby żaden klub go nie skaperował, używając nieco staroświeckiego określenia, przez największe sukcesy, kibicowskiego porównanie fanów Kolejorza z tymi z Niemiec i Grecji, gdzie również miał okazję występować, po wymienianie piłkarzy, z którymi mu się grało najlepiej.
- Tutaj muszę wymienić dwóch moich serdecznych kolegów, czyli Henryka Miłoszewicza oraz Janusza Kupcewicza. Niestety, obaj już świętej pamięci. Grałem z nimi w zasadzie w ciemno, rozumieliśmy się bez słów. Janusza niesamowicie namawiałem na przenosiny do Poznania, podobnie jak Henia, który na lata został moim serdecznym druhem - opowiadał Okoń, który na koniec tej części chętnie pozował do pamiątkowych fotografii, rozdawał też autografy na przygotowanych dla fanów kartach z jego zdjęciem.
Następnie przenieśliśmy się do klubowego muzeum, gdzie w rolę przewodnika wcielił się rzecznik prasowy Lecha, Maciej Henszel. Była okazja posłuchać też opowieści Pana Mirosława z sezonu 1982/1983, kiedy wywalczył z Niebiesko-Białymi pierwszy w historii tytuł mistrza Polski. Oglądaliśmy urywki z kończącego rozgrywki starcia z Górnikiem w Zabrzu (2:0). Rok wcześniej lechici zdobyli pierwsze trofeum - w finale Pucharu Polski po golu naszego gościa pokonali Pogoń Szczecin 1:0. W naszych zbiorach zresztą znajduje się bluza bramkarska, w której miał okazję wówczas bronić Piotr Mowlik.
Po zwiedzaniu wycieczka udała się na drugą stronę Enea Stadionu do działającego od kilku miesięcy Master Lech Sport Bar prowadzonego przez klubowego kucharza Artura Dzierzbickiego. Goście nie tylko mieli okazję napić się wówczas wybranych napojów, ale także spróbować dania lunchowego przygotowanego przez szefa kuchni Artura Grajbera. Nade wszystko skupiliśmy się jednak wówczas na śledzeniu meczu Kolejorza w Krakowie przeciwko Cracovii (1:1) i miłych pogawędkach przy tej okazji.
- Dobrze, że oglądam tutaj z wami, to jestem grzeczny. Jak w domu śledzę mecze Lecha, to specjalnie zamykam się w pokoju, żeby żona nie słyszała moich krzyków - uśmiechał się bohater tego dnia, który na koniec również dodawał: - Było to niesamowicie miłe popołudnie, spędzone w niemal rodzinnym gronie, bo przecież Lech Poznań i jego kibice to jedna wielka rodzina wielopokoleniowa. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy pojawili się, to było niesamowicie wzruszające.
- Chcemy, żeby były to spotkania kameralne, po to, żeby każdy kibic miał możliwość zadania pytań, porozmawiania w luźnej atmosferze, zdobycia autografu, czy zdjęcia. Także spokojnego przejścia przez muzeum i okraszenia tej wycieczki anegdotami z życia klubu i jego stuletniej historii. Frekwencję mieliśmy stuprocentową, było 25 osób, które wychodziły niesamowicie zadowolone, co nas jako organizatorów niezwykle cieszy. Większość dopytywała o kolejne edycje, więc mogę uspokoić, że będą i zawsze będziemy celować w ostatni weekend miesiąca. Wkrótce ogłosimy, kto będzie naszym kolejnym gościem - opowiada Maciej Henszel, rzecznik Kolejorza.
Zapisz się do newslettera