Po ośmiu latach przerwy w niedzielę o godzinie 17.30 znów na poziomie Ekstraklasy spotkają się Lech Poznań oraz Widzew Łódź. Przez wiele powojennych sezonów oba kluby w najwyższej klasie rozgrywkowej nie wpadały na siebie, ale od połowy lat 70. grały ze sobą w miarę regularnie. W Poznaniu odbyło się sporo pamiętnych spotkań. Kilka z nich poniżej przypominamy.
Na początek naszych wspominek zwrócimy uwagę na starcie nie w lidze, a w Pucharze Polski. W 1982 roku lechici wywalczyli swoje pierwsze w historii trofeum. Nie byłoby jednak tego triumfu, gdyby nie grudniowy, toczony w śniegu bój ćwierćfinałowy z łodzianami. Na stadionie przy Bułgarskiej był remis 1:1 i o wszystkim decydowały rzuty karne. W ostatniej kolejce do piłki podchodził najlepszy ówczesny polski piłkarz, Zbigniew Boniek. Gdyby trafił, dalej grałby Widzew. Ale naprzeciwko siebie miał Piotra Mowlika. - Znaliśmy się z reprezentacji, wiele razy na treningach stawaliśmy blisko siebie. Wiedziałem, że Zbyszek będzie chciał zakończyć to efektownie i uderzy na siłę. Wyczekałem go, zrobiłem zwód, dał się nabrać i odbiłem jego uderzenie - wspomina bramkarz, który był wybrany niedawno do Złotej XI 100-lecia Lecha. Kilka chwil później z awansu cieszyli się gospodarze.
To był tylko przedsmak emocji w kolejnych latach, kiedy oba kluby rozstrzygały między sobą rywalizację o mistrzostwo Polski. Najpierw w 1983 roku niebiesko-biali wygrali 3:1 i sięgnęli po swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Z kolei rok później był mecz, który był rozgrywany w niesamowitych okolicznościach. Chętnych do wejścia było tak dużo, że organizatorzy zdecydowali się wpuścić fanów przed płot okalający murawę. Ludzie siedzieli właściwie przy liniach bocznych boiska. Szacuje się, że przy Bułgarskiej było wtedy ponad 40 tysięcy, co było rekordem na tym obiekcie w starym kształcie przed przebudową na Euro 2012. Na boisku to łodzianie wygrali 1:0, o co miał do siebie pretensje Wojciech Łazarek. Słynny trener artykułował to później w mediach - chciał postawić na kilku młodych piłkarzy, ale jak zobaczył tłumy wokół bram wejściowych, to uznał, że postawi na doświadczonych, choć przez pewne wydarzenia na to nie zasłużyli. Sytuacja w tabeli nieco się skomplikowała, ale ostatecznie drugi raz z rzędu złoto MP trafiło do stolicy Wielkopolski.
W latach 90. były dwa razy z rzędu rezultaty 3:3 - w 1992 roku, kiedy lechici byli mistrzami Polski, a także rok później, kiedy oba kluby walczyły w ostatniej kolejce. Kolejorz zajął w tabeli wtedy trzecie miejsce, ale kibice bardziej niż śledzeniem rywalizacji przy Bułgarskiej byli zajęci nasłuchiwaniem wieści z Krakowa oraz Łodzi, gdzie w najlepsze trwała niedziela cudów i Legia oraz ŁKS prześcigały się w zdobywaniu kolejnych bramek przeciwko swoim rywalom. Ostatecznie PZPN zdecydował o przyznaniu tytułu Lechowi.
Kibice z ogromnym sentymentem wspominają to co działo się w 1999 roku. Wtedy na majstra nie było szans, bo dominowała Wisła Kraków, ale w przedostatniej kolejce lechici, którzy jesienią mieli rekordową w historii klubu serię dziewięciu kolejnych wygranych w lidze, mieli jeszcze szansę na wicemistrzostwo. I wygrali z bezpośrednim rywalem - Widzewem 2:0, ale w niesamowitych okolicznościach. Najpierw w 90. minucie trafił z dystansu Justin Nnorom, a w doliczonym czasie przeciwników dobił Jarosław Maćkiewicz. Okazja na srebro została jednak zmarnowana w Radzionkowie kilka dni później, gdzie ekipa Adama Topolskiego przegrała z Ruchem 1:4. Trzeba było zadowolić się czwartym miejscem i awansem do europejskich pucharów.
Ponad 20 tysięcy przyszło dokładnie 9 maja 2007 roku, kiedy Lech prowadzony przez Franciszka Smudę do przerwy remisował z Widzewem 1:1, ale ostatecznie wygrał 6:1. Tego dnia, oprócz tego efektownego wyniku, ważniejsze było jednak to, że swojego setnego gola w Ekstraklasie wbił Piotr Reiss, który kapitalnie kopnął z rzutu wolnego.
Zapisz się do newslettera