Tematów poruszonych podczas wywiadu ze szkoleniowcem juniorów starszych Lecha Poznań, Hubertem Wędzonką oraz drugim trenerem tej ekipy, Grzegorzem Wojtkowiakiem było naprawdę sporo. O między innymi wadze wyniku sportowego na tym szczeblu, konsekwentnym odmładzaniu składu, minionych dwóch różnych od siebie rundach w Centralnej Lidze Juniorów, reformie tych rozgrywek czy rywalizacji 15-latka ze starszym od siebie o cztery lata przeciwnikiem - zapraszamy na długą rozmowę z oboma panami.
Wiosną w waszym składzie było często znacznie młodziej, niż jesienią, a całą grupę cechowało siłą rzeczy mniejsze doświadczenie na tym szczeblu. To czas jest czynnikiem, który będzie działał na jej największą korzyść w kolejnych miesiącach?
Hubert Wędzonka: Patrząc na sam potencjał na pewno mówimy o perspektywie długofalowej. Jeśli jednak rozmawiamy o lidze, mowa o tym co tu i teraz. Ona pokazała, że ci chłopcy potencjał duży mają i dalsze odpowiedzi odnośnie tego poznamy w kolejnej rundzie Centralnej Ligi Juniorów. Wiosna stanowiła weryfikację miejsca, w którym się obecnie znajdują i do czego muszą dążyć. Taki cykl pracy przyjęliśmy w akademii, że zawsze drużyny przechodzą zmiany latem oraz zimą. Konsekwencją tego jest fakt, że trudniej nam punktować w rundzie rewanżowej, niż tej jesiennej.
To o tyle cięższe zadanie, że niektórym waszym zawodnikom przyszło rywalizować z o cztery lata starszymi przeciwnikami. Naturalnie nie były to bardzo częste sytuacje, ale dawaliście szansę debiutu graczom urodzonym nawet w roku 2007, a przychodziło im sprawdzić się na tle tych z rocznika 2003.
HW: Widzimy to na początku na treningu, gdy do grupy w pewien sposób już ukształtowanej jesienią dołączyli zawodnicy z rocznika 2006 i potrzebowali sporo czasu, by zaadaptować się do procesu treningowego. To nie było aż tak ogromnym wyzwaniem, bo nasza drużyna i tak składa się z młodych graczy, ale już w lidze mierzą się z bardziej jednolitym pod kątem wieku zespołem. Wtedy ta różnica staje się widoczna, niemniej byliśmy jej świadomi i przygotowani na to, że pod kątem punktowania okres będzie cięższy. Może nie samej gry, bo potrafiliśmy prezentować się w tym względzie na dobrym poziomie, ale nie zawsze przynosiła ona wymierne efekty. To konsekwencja braku doświadczenia, mniejszej liczby minut spędzonych na boisku na tym szczeblu czy liczby pojedynków stoczonych z wymagającym przeciwnikiem.
Zima to tradycyjnie czas przetasowań i odmładzanie składów w drużynach wronieckiej części akademii, co zresztą sam trener wcześniej podkreślił. Patrząc na końcowy wynik sportowy, to był właśnie moment, który był kluczowy w kontekście waszej walki o najwyższe miejsca w CLJ?
Grzegorz Wojtkowiak: Tak właśnie się stało, ale nie patrzymy na to przez pryzmat końcowego wyniku sportowego, a rozwoju indywidualnego poszczególnych zawodników. Coraz młodsi gracze nie tylko u nas debiutowali, ale także odgrywali wiodące role, mimo młodego wieku nie zawodzili. To dla nas budujące, bo w tym kierunku chcemy iść.
Cofając się w czasie do jesieni, po niej trudno nie było odnieść wrażenia, że wasza drużyna nie zimowała na fotelu lidera po części na własne życzenie. Można wyliczyć sporo punktów, które dało się z boiska podnieść, a nie trafiały na wasze konto. Gdy z kolei wygrywaliście, czyniliście to w sposób przekonujący, zdobywając przy tym mnóstwo bramek. Wynik był więc pochodną siły tego zespołu czy powinien być on lepszy na koniec ubiegłego roku?
HW: Patrząc na rundę jesienną czuliśmy niemały niedosyt. Liczyliśmy na pierwszą pozycję po jej zakończeniu. Pewnego rodzaju rozbiór naszej drużyny rozpoczął się już jednak w drugiej połowie tamtej rundy. We wrześniu odszedł od nas do rezerw Kuba Antczak, niedługo później Ksawery Kukułka, następnie do drugiego zespołu przesunięty został Maksym Czekała. Jakość indywidualna na poszczególnych pozycjach siłą rzeczy spadała. Ci, którzy wchodzili w ich buty, tacy jak Maksymilian Dziuba, Sebastian Goc czy kolejni potrzebowali troszeczkę czasu. Uważamy jednak, że jesienią dysponowaliśmy silnym zespołem, z między innymi ustatkowaną linią obrony czy dobrze obsadzoną pozycją doświadczonego bramkarza. Zostając w takim składzie na wiosnę bilibyśmy się o medale mistrzostw Polski, ale kolej rzeczy była nieco inna, celująca w dłuższą perspektywę.
GW: Jesienią przegraliśmy pięć meczów, z czego cztery różnicą jednego gola i w żadnym z nich nie graliśmy słabiej od rywali. Zawodziła skuteczność i decydowały błędy indywidualne, co z racji na wiek jest do przyjęcia. Mogliśmy się jednak pokusić o większą liczbę punktów, szczególnie ze względu właśnie na te spotkania na styku, których nie rozstrzygaliśmy na swoją korzyść.
HW: Bolały nas straty poniesione w meczach wyjazdowych z Polonią Warszawa czy Zagłębiem Lubin, ale także na wiosnę chociażby z Cracovią. Dzisiaj rozmawiamy o wyniku, ale za trzy lata będziemy na to patrzeć pod kątem tego, jak ci zawodnicy byli budowani, kiedy debiutowali na poziomie juniora młodszego, starszego czy drużyny rezerw. Przygotowujemy zawodników do wyższego szczebla bardzo szybko, ale niestety nie zawsze może to iść w parze z wynikiem sportowym.
Centralna Liga Juniorów miała stanowić bezpośrednie zaplecze seniorskiej piłki, w którym młody zawodnik zaliczy przetarcie przed rywalizacją w dorosłym futbolu. W Lechu jednak mierzą się oni z tymi wyzwaniami mając paręnaście lat już w drugiej lidze na prawdziwym, żywym organizmie. Czy ta granica przesuwana jest na dobrą sprawę o jakiś odcinek co roku?
GW: Chcąc mieć coraz młodszych zawodników w drużynie rezerw musisz coraz szybciej dawać okazję do debiutów i zbierania doświadczenia na poziomie Centralnej Ligi Juniorów. Na przestrzeni lat to się nie zmienia, taki mamy styl pracy i myślę, że w tym kierunku powinniśmy iść. Jak pokazały wcześniejsze lata, przynosi to oczekiwany skutek.
HW: Gdybyśmy chcieli wytypować teoretycznie najsilniejszą jedenastkę w spotkaniu Centralnej Ligi Juniorów, najpewniej składałaby się ona z graczy z zespołu rezerw i tych, którzy przebywają na wypożyczeniu, bądź trenują z pierwszą drużyną. To jasny dowód na drogę rozwoju jaką przyjęliśmy w przypadku młodych graczy i na jakich szczeblach ich ogrywamy. Czasami mierzymy się z drużynami, w których pełno było zawodników z górnych roczników i wiedzieliśmy, że w związku z tym czekają nas trudne wyzwania.
Na ile efektywnie może rywalizować zawodnik z rocznika 2007 mając naprzeciwko siebie przeciwników starszych o cztery lub trzy lata?
HW: Nie można do tego pochodzić zero-jedynkowo. Na pewno fajny dla takiego chłopaka jest bodziec, żeby doświadczył, że coś się dzieje dookoła niego szybciej, że nie zawsze może on sobie pozwolić na przytrzymanie czy prowadzenie piłki. Wiadomym, że zawodnik lepiej się buduje, gdy widzi wymierne efekty swojego działania w postaci skuteczności. Gdy tych błędów jest zbyt dużo, on tej pewności nie nabierze. Dlatego sytuacja wymaga racjonalnego wprowadzania takiego gracza, żeby on dotknął i poczuł nowe środowisko, a następnie na jakiś czas wrócił do swojego poprzedniego otoczenia z wiedzą, czego potrzebuje na wyższym poziomie. Na dłuższą metę żaden z tych najmłodszych nie jest gotowy, by rywalizować z miejsca w pełnym wymiarze w Centralnej Lidze Juniorów. Dlatego bodźcowanie ich w ten sposób jest potrzebne, ale należy zachować przy tym chłodną głowę.
GW: Z tej przyczyny bardzo ważny jest dla nas "feedback" otrzymywany bezpośrednio od zawodników. Sami zauważają, że gra jest o wiele szybsza, że czas na decyzję z kolei o wiele krótszy, niż w młodszych grupach. Wie, z czym wrócić do swojej drużyny, nad czym pracować i zdaje sobie sprawę, czego mu brakuje, by otrzymać kolejną szansę.
Rzecz się rozchodzi w tym kontekście bardziej o uwarunkowania fizyczne, piłkarskie, przygotowanie taktyczne, motoryczne czy może inne czynniki?
HW: Patrząc na rozwój młodego piłkarza trzeba spojrzeć wieloaspektowo, na każdą z tych płaszczyzn. W żadnej z nich nie jest w pełni gotowy, by podjąć rywalizację, jest tylko przygotowany po pewnymi względami. Nigdy nie będzie silniejszy, efektywniejszy czy nie będzie działał szybciej od przeciwnika. Po to zostaje to przeprowadzone, żeby on doświadczył, nad czym musi pracować. Przestrzeń, w której rywalizuje jest bardziej wymagająca i te błędy będą się przytrafiać. To jest wkalkulowane także w sumę punktów, które zdobywamy jako drużyna.
Wiosną wiele razy miała miejsce sytuacja, w której przeprowadzaliście zajęcia dla 13-14 zawodników. Wszystko na skutek licznych wyjazdów reprezentantów na kadry czy kontuzje. To była wyjątkowa pod tym względem runda czy w przyszłości przewidujecie nieco szerszą kadrę na tym szczeblu?
HW: Doświadczenie i wnioski z tego typu doświadczeń miewaliśmy już wcześniej. Stąd przygotowaliśmy się bardzo mocno na jesień, dysponowaliśmy wtedy w kadrze ponad dwudziestoma zawodnikami. Wiosną przeżyliśmy pewnego rodzaju exodus naszych graczy, do tego doszedł program transition i kolejne przesunięcia, nałożyły się też inne kwestie i w rezultacie nie zawsze mogliśmy przeprowadzić pełny proces treningowy. To oczywiście wyzwanie szkoleniowe, z którym musieliśmy się zmierzyć. Każdy trener lubi pracować w komfortowych warunkach, być w stanie zorganizować dużą grę na zajęciach, łatwiej wtedy o zaplanowanie pewnych rzeczy, które później chcesz powtórzyć w meczu. Skupiliśmy się więc na innych sprawach, na które mieliśmy dzięki temu więcej czasu.
GW: Pamiętajmy, że w naszej grupie szkoleniowej mamy siedmiu-ośmiu reprezentantów różnych kadr młodzieżowych, a niejednokrotnie ich zgrupowania zazębiały się w czasie. Naturalną koleją rzeczy było to, że traciło się wtedy kilku graczy, co mocno wpływało na liczebność zawodników na treningach.
Trener Wędzonka prowadzi zespół Lecha Poznań na tym poziomie od trzech lat, naturalnym wydaje się więc pytanie o zestawienie tej obecnej drużyny na tle wcześniejszych roczników. Jak w porównaniu do poprzednich zespołów możemy charakteryzować tę ekipę, która rywalizowała w Centralnej Lidze Juniorów w tym roku?
HW: Ja nie zapamiętuję zespołów z perspektywy grupy jako całości, a bardziej indywidualności. To samo tyczy się zawodników z rocznika 1992, z którymi pracowałem ponad dziesięć lat temu, jak i tych z ostatnich sezonów. W gruncie rzeczy to, jak drużyna funkcjonuje w konkretnych rozgrywkach zostaje w pamięci na drugim czy trzecim planie. Ważniejsze są jednostki, które w kolejnych miesiącach przebijają się w rezerwach czy pierwszym zespole. Dlatego nie porównuję siły sportowej poszczególnych grup. Wyznacznikiem będzie przykładowo to, ilu z tych chłopaków zagra na poziomie ekstraklasy.
Z racji na to, że zawsze zgodnie z naszą filozofią rywalizujemy ze starszymi od siebie człowiek może mieć czasem z tyłu głowy myśli, co by było, gdybyśmy mogli pokazać całą siłę akademii na danym szczeblu. Nie traktujemy najstarszego młodzieżowego zespołu flagowo i jako jego sztab możemy tego żałować, ale tak naprawdę dla naszego klubu jego wynik sportowy nie ma strategicznego znaczenia.
Wiemy już, że w porównaniu do poprzednich sezonów Centralna Liga Juniorów w kolejnych rozgrywkach będzie rozgrywana już w pełni w formacie do lat 19. Jak przedłużona młodość - w tym wypadku graczy z rocznika 2004 - wpłynie na ten szczebel?
GW: Z naszej perspektywy nie patrzymy na te górne roczniki, bo i tak będziemy w większości dawać szansę młodszym graczom. Na początku możemy w związku z tym obawiać się przewagi fizycznej rywala. Co do samej idei, otwiera ona drzwi dla tych chłopców, którzy później dojrzewają od rówieśników bądź w wieku nastoletnim doznali poważnych kontuzji. Dla nich przedłużenie juniorskiej gry jest jak najbardziej wskazane, patrząc na ich rozwój powinno wyjść to na ich korzyść.
Do tej pory trenerzy mogli korzystać w jednym momencie na boisku z usług czterech dziewiętnastolatków. Teraz już można się pewnie spodziewać, że rywalizować będziecie czasem z drużynami złożonymi nawet w komplecie z graczy w tym wieku. Środowisko stanie się w rezultacie jeszcze bardziej wymagające?
HW: Zapewne część zespołów nie zmieni swoich filozofii i tak właśnie będzie. To na pewno będą bardzo silne drużyny pod względem męskości czy dynamiki działania. Nie zawsze pójdą za tym elementy czysto piłkarskie czy taktyczne, ale ta siła odgrywa ważną rolę. Liga na pewno stanie się trudniejsza i to zrodzi kolejne wyzwanie, któremu będzie trzeba stawić czoła za pomocą pewnej rozwagi. Ciężko będzie wystawić siedmiu chłopaków z rocznika 2006, dołożyć po dwóch z 2005 i 2007 i nie zostawić miejsca dla tego bardziej doświadczonego, który już trochę na tym szczeblu zagrał.
Trener Wojtkowiak w swoim debiutanckim sezonie na ławce wskoczył od razu na najwyższy możliwy młodzieżowy szczebel. Jak z pana perspektywy wyglądał rok w nowej roli?
GW: Rytm życia się za bardzo nie zaburzył, bo przez dwadzieścia lat funkcjonowałem w podobny sposób. Troszkę trzeba się przestawić i ja się cieszę, że trafiłem pod skrzydła Huberta. Pokazał mi, jakimi ścieżkami należy się kierować na drodze swojego rozwoju. Nie mam żadnych wątpliwości, że ten pierwszy rok miał dla mnie charakter mocno poglądowy i czeka mnie bardzo dużo dalszej nauki. Chciałem się sprawdzić, zawieszać poprzeczkę coraz wyżej, ale przede wszystkim chłonąć wiedzę. To udawało się praktycznie w każdym z trenerskich pokoi w akademii, bo każdy pracujący w niej dysponuje sporym doświadczeniem, a nie jedynie teorią zaczerpniętą z podręczników. Staram się wyciągnąć z każdej jednostki coś dla siebie i w efekcie kształtować swój warsztat, taki jest mój plan na siebie. Kończąc przygodę z piłką z pozycji zawodnika czułem, że bardziej efektywnie mogę pomóc tym starszym grupom wiekowym, przekazać pewne niuanse, które poznałem jako zawodnik.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera