Obecnie pełni rolę dyrektora sportowego Akademii Lecha Poznań, jednak nie jest to jego pierwsze zajęcie w Kolejorzu. Będąc asystentem trenera pierwszej drużyny, Macieja Skorży, wywalczył on siódme w historii mistrzostwo Polski dla Lecha w 2015 roku. Tomasz Rząsa to człowiek, którego bogate doświadczenia w pracy z młodymi zawodnikami jest nieocenione dla jego aktualnej funkcji w klubie.
Po odejściu z Lecha w październiku 2015 roku, na kilkanaście miesięcy zniknął pan z życia piłkarskiego. Co się z panem działo od momentu, kiedy przestał pan pełnić rolę asystenta Macieja Skorży do czasu sprawowania funkcji dyrektora sportowego akademii?
- Wróciłem do Krakowa, a jeśli chodzi o sferę prywatną, to urodził nam się syn, Karol. Jest teraz oczkiem w głowie całej rodziny (śmiech). Zająłem się też indywidualnym szkoleniem młodych zawodników. Jest wiele kwestii, których nie można zrobić w grupowym treningu, bo trener zwyczajnie może nie mieć na nie czasu. Chodzi o budowanie jego świadomości piłkarskiej, mówienie mu, gdzie są jego rezerwy i zapotrzebowanie na większą pracę. To bardzo fajnie funkcjonowało, miałem dużą przyjemność patrzeć, jak ci chłopcy się rozwijają.
Jeżeli działał pan nieco na uboczu, skąd zainteresowanie ze strony tak dużego klubu jak Lech Poznań?
- Nie wiem czy to indywidualne doszkalanie miało wpływ na decyzję Lecha. Bardziej znaczący pewnie był mój wcześniejszy pobyt w tym zespole. Ponad rok pracy przy Bułgarskiej, kiedy z Darkiem Żurawiem poświęcaliśmy dużo czasu wchodzącym do drużyny piłkarzom, również mógł okazać się decydujący. Najczęściej po treningach organizowaliśmy dodatkowe ćwiczenia, w ramach których staraliśmy się eliminować mankamenty tych graczy.
Na co w tamtym okresie zwracał pan uwagę właśnie młodym lechitom?
- Przykładowo Jan Bednarek sporo się naskakał z liną, żeby poprawić swoją skuteczność w pojedynkach w powietrzu. Z Karolem Linettym ćwiczyliśmy przenoszenie ciężaru gry oraz jego zachowania w środku boiska. Miał on ten problem, że przyjęciem piłki nieco się zamykał, czym nie dawał szansy drużynie na wyjście ze strefy zagrożonej. Także z Tomkiem Kędziorą udoskonalaliśmy wprowadzanie piłki do gry. Tu, jako były boczny obrońca, mogłem mu zaoferować jakieś wskazówki.
Każdy z wymienionych przez pana piłkarzy został wytransferowany z Lecha do zagranicznych lig. Czy jest to dowód na rzetelną pracę również z pana strony?
- Oczywiście nie można przypisywać tych ruchów transferowych tylko mojej osobie (śmiech). Na poważnie, Darek Żuraw pod wieloma względami miał wiele do zaproponowania tym graczom. W trakcie kariery graliśmy na różnych pozycjach w związku z tym mieliśmy różne przemyślenia, także te piłkarskie. Trzeba podkreślić również pracę samych zawodników, którzy chcieli zostawać po treningach, doskonalić swoją grę. Naturalnie mieli oni świadomość, że jest dobrze, jednak wiedzieli, że może być dużo lepiej.
Jak pan wspomina okres, w trakcie którego pełnił pan funkcję asystenta Macieja Skorży?
- Dla mnie to było nowe doświadczenie, licencję trenerską posiadam, jednak była to moja pierwsza praca z seniorami. Na pewno wymagająca, bo od razu w tak dużym klubie jak Kolejorz. Wcześniej byłem dyrektorem sportowym w Cracovii oraz pracowałem w reprezentacji. Dla mnie stanowiło to bardzo miłe przeżycie, coś w rodzaju powrotu na boisko. Dlatego też najprzyjemniejsze były treningi, z drugiej strony zaskoczył mnie ogrom pracy, jaki trzeba było wykonać również poza murawą. Wiadomo nie od dziś, że Maciej Skorża jest wymagającym trenerem, dlatego też praktycznie od rana do wieczora myśleliśmy tylko o zespole Lecha Poznań.
Bierze pan pod uwagę powrót na ławkę trenerską, czy też jest to odległa perspektywa i na najbliższe lata jest pan zaangażowany jedynie w rozwój akademii?
- Razem z Marcinem Wróblem mamy za zadanie zarządzać ścieżkami sportowymi młodych piłkarzy. Kryje się za tym mnóstwo rzeczy, na przykład kreowanie tego, w jaki sposób ci chłopcy mają trafić docelowo do pierwszej drużyny Lecha. Istotny jest tutaj trening, szkoła, internat, odżywianie, praca z psychologiem, motywacja – te składowe mają budować spójną całość. Chciałbym pomagać tym zawodnikom też w indywidualnych treningach. Oczywiście wiem, że mają mnóstwo pracy przy grupowych zajęciach, ale ta część rozwoju również jest dla nich ważna.
W jaki sposób można korzystać z pana rozległych znajomości w środowisku piłki holenderskiej? Spędził pan tam osiem lat, grał w czterech klubach. Jak to przekuć z korzyścią dla Akademii Lecha Poznań?
- Możemy spotykać się z tamtejszymi trenerami pracującymi z młodzieżą, jeździć na staże czy konferencje. Nie chodzi tu tylko o merytorykę sportową, ale także kwestie organizacyjne. Miejsce akademii i Lecha Poznań jest na tyle mocne, że nie trzeba mieć znajomości w Holandii czy gdziekolwiek indziej w Europie, żeby nawiązać współpracę. Jesteśmy bardzo dobrze postrzegani na naszym kontynencie przede wszystkim przez finalny produkt, czyli dostarczanie graczy do pierwszej drużyny. Świadomość tego, co wypracowaliśmy, jest duża, ale cały czas robimy wszystko, żeby iść do przodu.
rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera