Wciąż w sprzedaży jest książka "Lech od kulis" autorstwa Macieja Henszela. Na 256 stronach rzecznik prasowy Kolejorza zaprasza za kulisy i wyciąga na światło dzienne historie, o których mało kto słyszał, które były w wielu przypadkach owiane tajemnicą. Przedstawia czarno na białym, jak kształtowały się dzieje Poznańskiej Lokomotywy i jego zawodników, głównych bohaterów tej opowieści. Poniżej na zachętę do sięgnięcia po lekturę jedna z nich.
Artjoms Rudnevs na skrzydle, a Semir Štilić w roli dziewiątki, czyli wysuniętego napastnika. To największa taktyczna zagadka ery Jose Bakero w Lechu. Spróbuję ją rozwikłać.
Kolejorz awansował do fazy pucharowej Ligi Europy, a los skojarzył ze Sportingiem Braga. Mocno niedocenianym przeciwnikiem, który w tej edycji niespodziewanie dotarł aż do finału rozgrywek. Przy Bułgarskiej znów była zimowa sceneria, choć nie tak ekstremalna, jak przeciwko Juventusowi, a na murawie niebiesko-biali wygrali 1:0 po bramce niezawodnego Artjomsa Rudnevsa. To dawało spore nadzieje na awans, dlatego kiedy siedzieliśmy na trybunach w Bradze, to mieliśmy już włączone na komputerach strony z biletami lotniczymi, żeby rezerwować podróż do Liverpoolu, bo ten słynny klub miał być kolejnym przeciwnikiem. Byłaby okazja do rewanżu sprzed 26 lat, kiedy to Anglicy okazali się lepsi w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych.
Ale niestety, ostatecznie do tego nie doszło, bo Portugalczycy wygrali 2:0, choć w końcówce było bardzo blisko trafienia ze strony mistrzów Polski. Raz piłka po strzale Rudnevsa minimalnie minęła cel, a innym razem odbiła się od poprzeczki po próbie Jakuba Wilka. Wydaje się jednak, że dwumecz mógł być rozstrzygnięty już na początku, kiedy była stuprocentowa okazja dla gości. Gdyby w środku pola karnego był Łotysz rosyjskiego pochodzenia, to gospodarze mogliby się już nie podnieść. Sęk w tym, że tam "na szpicy" stał Semir Štilić. To był totalny szok i największa zagadka, kiedy pojawiły się wyjściowe jedenastki. Dlaczego na lewym skrzydle ustawiony był wybitny atakujący, a na jego miejscu środkowy ofensywny pomocnik, który nigdy nie był demonem szybkości i bardziej bazował na technice. Jeszcze w pierwszej chwili była myśl, że to zmyłka tylko na użytek grafiki telewizyjnej, a na murawie będzie inaczej. Ale nie było.
Co też strzeliło hiszpańskiemu trenerowi do głowy, żeby na tak ważny mecz zastosować wariant, którego nigdy nie stosował? Co ciekawe, on nigdy tego nie wytłumaczył, ale znaleźliśmy klucz do tej zagadki. Rozpocznijmy od Bośniaka, który nie uchodził za ulubieńca opiekuna niebiesko-białych. Pojawiały się informacje o konflikcie między nimi, a nawet o otwartej wojnie, ale takie doniesienia to gruba przesada. Po prostu dla niego był najważniejszy system gry, do którego ciężko było mu wpasować akurat tego gracza. A zawsze drużynę stawiał pond każdym, nawet najlepiej wyszkolonym piłkarzem. Zresztą możemy wybiec nieco w przyszłość, do przegranego finału Pucharu Polski w Bydgoszczy przeciwko Legii w maju 2011. Wtedy Semir usiadł na ławce rezerwowych. Wiedział o tym już wcześniej, kiedy odbywał się ostatni trening we Wronkach. Rozdane zostały bowiem znaczniki i nie dostał tego przeznaczonego dla wyjściowej jedenastki. Widać było, że mocno nim to tąpnęło, był zły, był wręcz wściekły. Na koniec ćwiczone były stałe fragmenty gry, w których lechita brylował. Wychodziło mu wszystko, co chwilę kapitalnie dośrodkowywał, ewentualnie kopał wprost do siatki z pominięciem muru.
Jose spokojnie z boku się temu przyglądał, po czym rzucił krótką uwagę do współpracowników: "Ten naprawdę dobrze potrafi się pokazać szczególnie, kiedy jest wk…". I coś w tym było. Bo kiedy tylko miał komfort gry w wyjściowej jedenastce, to zdarzało mu się rozleniwiać. Można wrócić zresztą do tego, co działo się przed przerwą zimową sezonu 2010/2011, bo to miało wpływ na późniejsze decyzje kadrowe w Bradze. W drużynie Semir zawsze trzymał się z Dimitrije Injacem - Serbem, który grał na niewdzięcznej pozycji, czyli defensywnego pomocnika, a tacy piłkarze rzadko są cenieni przez kibiców. Wykonują na murawie "czarną robotę”, ale taką, którą oko ludzkie rzadko wyłapuje. Choć akurat Dima była ulubieńcem fanów Kolejorza, także przez to, że miał talent do strzelania kapitalnych goli z dystansu. To był jednak przede wszystkim pracy. Kiedy wchodziło się na siłownię w klubie, to można było być pewnym, że tam się spotka serbskiego gracza, który pracował ze sztangami, wykonywał też długie serie brzuszków. Semira jednak obok niego nie było prawie nigdy, on akurat to pomieszczenie omijał szerokim łukiem.
Był jednak jeden wyjątek - kiedy zbliżała się przerwa w rozgrywkach i związane z nią urlopy. Koledzy śmiali się wtedy, że Semir idzie na siłownię, bo chce dobrze wyglądać na plaży. Po powrocie w styczniu zresztą Bakero dzielił się swoimi spostrzeżeniami: - Štilić będzie na początku rundy w dobrej formie, nie zapuścił się na wakacjach, bo dbał o siebie. Dlatego trzeba będzie dać mu szansę - zapowiadał swoim asystentom. Tylko musiał mu znaleźć miejsce. W jaki sposób? Śledząc starcie reprezentacji Łotwy. Na początku lutego, dokładnie 9, grali oni towarzysko z Boliwią. Na dodatek, ten sparing odbywał się w Turcji, gdzie akurat przebywali lechici na zgrupowaniu przed dwumeczem ze Sportingiem Braga (17 i 24 lutego). Trener Bakero pojawił się na trybunach i odkrył, że jego as, Artjoms Rudnevs został niespodziewanie ustawiony na lewym skrzydle. Teraz kiedy spotyka się protokół z tego starcia, to lechita widnieje tam w ataku obok Marisa Verpakovskisa. To jednak błąd, bo znam relacje świadków i ewidentnie zawodnik Kolejorza był przyklejony do linii bocznej.
To właśnie podpowiedziało szatański plan, żeby pomieścić trio Siergiej Kriwiec, Rudnevs i Štilić w ten sposób, że Łotysz rozpocznie na skrzydle, Białorusin jako ofensywny pomocnik, a przed nim - Bośniak jako wysunięty napastnik. Czy to miało prawo zdać egzamin? Nie bardzo. Było na pewno bardzo zaskakujące, ale niestety nieskuteczne. Bo w tej pierwszej i najważniejszej sytuacji środkiem pola karnego miał biec Rudnevs. No ale niestety to on dogrywał… To troszkę tak, jak nie przymierzając, teraz nagle w reprezentacji Polski siatkarzy rozgrywający byłby posłany do ataku, a jego miejsce zająłby środkowy bloku.
Zapisz się do newslettera