- Historia międzynarodowych meczów Lecha Poznań uczy, że musi on często podróżować na wschód. Właściwie nie ma kampanii pucharowej Kolejorza, kiedy nie wybiera się on do byłych republik Związku Radzieckiego - zauważa przed starciem z Szachtiorem Soligorsk dziennikarz Maciej Henszel, który Lechem Poznań zajmuje się od lat.
Przy okazji wyprawy do Dniepropietrowska w 2010 roku problem brał się głównie z rozczarowania brakiem awansu do Ligi Mistrzów. Miała ona miejsce tuż po nieudanym dwumeczu ze Spartą Praga, a przecież oczekiwania po wcześniej zdobytym mistrzostwie Polski były spore. Mimo odejścia Roberta Lewandowskiego w Poznaniu panował spory niedosyt, zwłaszcza kiedy Sparta po wyeliminowaniu Lecha trafiła na słowacką Żilinę. Oczywiście lechici Słowaków nie mieli szans wylosować, bo w ostatniej rundzie eliminacyjnej nie byliby rozstawieni. Nie wszyscy kibice zdawali sobie w tamtym momencie z tego sprawę.
Dnipro stanowiło jednego z najmocniejszych przeciwników możliwych do wylosowania w czwartej rundzie. Nosy były więc trochę zwieszone na kwintę. Przepych i bogactwo rzucały się na Ukrainie w oczy w znacznym stopniu. Lech mógł konkurować z Dniprem prawdopodobnie jedynie pod względem stadionu, który miał zostać otwarty w Poznaniu dwa miesiące później. Jeżeli chodzi o zarobki, budżet, wydatki na transfery - tu już przewaga Ukraińców była bezsprzeczna. Mieli oni w dodatku wielką gwiazdę w postaci Jewhena Konoplanki, który akurat zagrał jedynie w rewanżu.
Kolejorz pojechał do Dniepropietrowska ogromnie osłabiony, bez sześciu podstawowych zawodników. Problemy zdrowotne dopadły praktycznie wszystkich napastników z kadry. W ostatniej chwili wypadł Artur Wichniarek, który po serii urazów pożegnał się z Lechem po kilku miesiącach. Na dobrą sprawę nikt wiele nie oczekiwał po tamtym meczu. Nawet po pierwszym wygranym przez lechitów spotkaniu 1:0, trener Wołodymyr Bezsonow powiedział na konferencji prasowej, że z awansem nie będzie żadnych problemów. Wracający po kontuzji Konoplanka, Jewhen Sełezniow czy Rusłan Rotań mieli sobie spokojnie z tym Lechem poradzić. Rewanż pokazał ostatecznie, że dysponując już przewagą bramkową, Kolejorz poradził sobie z jej obroną.
Na Ukrainie panowały wtedy ogromne upały, tamtejsi mieszkańcy już na lotnisku przywitali nas stwierdzeniem, że pogoda to istna "żarka", co oznaczało skwar. A temperatura i tak spadła w porównaniu z minionymi dniami o kilka z czterdziestu pięciu stopni! Bez porównania do sytuacji na Kaukazie, gdzie Lechowi przyszło grać w znacznie przyjemnych warunkach. Odnośnie wypraw za Kaukaz, to właśnie tamtego lata trener Jacek Zieliński zdecydował się zabrać z drużyną pierwszy raz kucharza. Nie miał oczywiście uwag do gospodarzy, że podtruwają przyjezdnych. Sytuacja trochę przypominała bardziej Polaków jadących na wakacje do Egiptu i przeżywających "zemstę faraona". Inna flora bakteryjna, inne jedzenie czy woda wpływają na organizmy piłkarzy, dlatego Zieliński wziął kucharza i cały prowiant z Polski. Od tego momentu klub podróżuje na tego typu wyprawy dysponując swoim zapleczem.
Na wyjeździe w Dniepropietrowsku gola dającego lechitom ostatecznie awans strzelił Manuel Arboleda. Przy okazji meczu Polaków z Kolumbią na mundialu został on nieco odkurzony przez nasze media i opowiadał podobne rzeczy, co w swoich ostatnich latach w Poznaniu. Jest niezwykle czuły na punkcie rasizmu i podejścia do czarnoskórych ludzie żyjących w naszym kraju, myślę, że nieco na wyrost. Na co dzień należał do ludzi określanych mianem "do rany przyłóż", nigdy nie odmawiał pomocy kolegom z drużyny. Do legendy przeszły już te historie o tym, jak to Robert Lewandowski uczył się przy Mańku gry przeciwko silnemu obrońcy. Uśmiechnięty, ale i mający naturę szukania dziury w całym. Sam jestem przykładem tego, miewał pretensje o napisane przeze mnie rzeczy, które nie przypadły mu do gustu. Jesienią 2010 jednak przeżywał swój najlepszy okres w karierze, zdobywając szalenie istotne bramki, jak na Ukrainie czy później z Manchesterem City.
Co ciekawe, odnośnie wylotu akurat do Moskwy i Arboledy przypomina mi się jeszcze jedna historia. Bał się on panicznie latać samolotem, nie było w tym czasie drugiego lechity, który czułby pod tym względem aż taki strach. Po spotkaniu z CSKA w 2008 roku czekaliśmy na czarter, którym mieliśmy lecieć do Poznania. Manuel stanął na absolutnym końcu kolejki oczekujących na wejście do samoloty. Spędził dobre dwadzieścia minut na klęczkach modląc się przed wejściem do samolotu, pierwszy raz byłem świadkiem czegoś takiego. Nie był na poziomie Tomka Łapińskiego, który kategorycznie odmawiał tego środka transportu. Niemniej towarzyszył temu zawsze pewien rytuał, modlitwa, pewne przezwyciężenie własnego strachu.
Zredagował Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera