Co zrobił trener Maciej Skorża w przerwie spotkania Lecha z Legią w maju 2015 roku? Dlaczego to starcie stanowiło klucz do końcowego sukcesu Kolejorza w lidze? Jak wyglądała atmosfera w zespole przed tym pojedynkiem? O tych oraz wielu innych sprawach opowiadają członkowie sztabu szkoleniowego mistrzowskiej ekipy niebiesko-białych sprzed trzech lat, Tomasz Rząsa oraz Marcin Wróbel.
Tylko kilka dni dzieliło mecz finału Pucharu Polski z Legią od tego w ramach pierwszej kolejki grupy mistrzowskiej sezonu 2014/15. Po przegranym spotkaniu finałowym 1:2 złość w drużynie była niesamowita. Wiedzieliśmy, że zagraliśmy w nim bardzo dobre 45 minut, w czasie których mogliśmy rozstrzygnąć je na swoją korzyść. Nie byliśmy słabsi od legionistów, a wręcz przeciwnie: czuliśmy się od nich lepszym zespołem. Dominowała w nas chęć pokazania, że to jedynie wypadek przy pracy, nie było mowy o żadnych podciętych skrzydłach czy załamywaniu rąk. Chcieliśmy dostać Legię od razu, najlepiej już dzień po finale.
Przed rundą finałową zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że sami sobie musimy pomóc. Po podziale punktów zajmowaliśmy drugie miejsce, ale wiedzieliśmy, że pokonując warszawian przy Łazienkowskiej, przeskakujemy ich na samym starcie. W takim wypadku zostawało nam sześć pojedynków, w tym aż cztery u siebie. Dlatego ten pojedynek miał wielkie znaczenie z trzech względów:
Pierwsza połowa stanowiła badanie sił przeciwnika oraz jego nastawienia, jak zareagowali po tym zwycięstwie w finale. My byliśmy naładowani, ale wtedy jeszcze nie ryzykowaliśmy. Wiedzieliśmy, że Legia gra na zachowanie statusu quo, że remis ich zadowoli. Z perspektywy ławki dało się odczuć, że rywal nie jest mocny, że jest słabszy, niż tydzień wcześniej. W przerwie trener Maciej Skorża poprowadził odprawę w taki sposób, że zawodnicy w pełni uwierzyli, że nie ma tego dnia innej opcji, niż wywiezienie trzech punktów z Warszawy. Powiedzieć, że ich pozytywnie napompował, to nic nie powiedzieć.
Uwagi Skorży trafiły szczególnie do Karola Linettego, który stanowił tego dnia motor naszych akcji ofensywnych, ale przy tym skutecznie rozbijał ataki legionistów. Krótko po przerwie objęliśmy prowadzenie po płaskim strzale Darko Jevticia, niedługo później piękną bramkę po indywidualnym rajdzie zdobył właśnie Karolek. Światowej klasy akcja, do tego w meczu na samym szczycie! Nikt jeszcze nie mówił głośno o tym, że zdecydowała ona o losach mistrzowskiego tytułu, ale czas pokazał, że przybliżyła nas do niego znacznie.
Ta sytuacja była potwierdzeniem doskonałego sezonu w jego wykonaniu. Karol od zawsze był skromnym chłopakiem, w jego grze dostrzegało się olbrzymi potencjał i możliwości. Nie zawsze jednak wierzył, że jest w stanie na boisku je sprzedać. W pierwszej części tamtych rozgrywek doznał kilku urazów, ale na wiosnę wszystko zaskoczyło perfekcyjnie. Zbudował go także na pewno szkoleniowiec, a także zawodnicy wokół niego: Łukasz Trałka, który był dla niego ostoją za plecami, czy też Jevtić bądź Szymek Pawłowski, którzy w tym czasie prezentowali się świetnie.
Wygrana na Legii 2:1 zapoczątkowała marsz po tytuł mistrzowski. Bez wątpienia sięgnięcie po niego stanowi super wspomnienie, także jeśli chodzi o nasz sztab. Szczęśliwy finał był kwintesencją ciężkiej pracy wszystkich ludzi, którzy funkcjonowali w pierwszym zespole i dookoła niego. To także magiczny moment w samej szatni, na myśl którego można się tylko uśmiechnąć. Jednak wtedy, po zwycięstwie przy Łazienkowskiej, w drodze powrotnej jeszcze nie panowała euforia. Pojawiło się za to coś znacznie ważniejszego: realna wiara w końcowy sukces.
Zapisz się do newslettera