Piotr Podolczak, kibic rocznik 1956, skarbnica anegdot i wspomnień dotyczących Kolejorza. Zwłaszcza tych z niezwykle ciekawych lat 80-tych, ale nie tylko. Dziś o wspomnieniu meczu Lech-Legia. Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu "1 Klub 1000 Historii".
"Pamiętam ten dzień jak dziś" - to słowa jednej z piosenek Czesława Niemena. Ja też powracam pamięcią do tego jednego, ważnego dnia. Był to 5 maja 1984 rok, sobota wolna od pracy, więc wybraliśmy się z samego rana pociągiem o dumnie brzmiącej nazwie "Lech" do stolicy kraju.
Lech po zdobyciu mistrzostwa Polski w 1983 roku dumnie zmierzał po kolejne tytuły: mistrzostwo oraz puchar kraju. Na drodze Kolejorza stanęła Legia Warszawa, która zajmowała wówczas 6. miejsce w tabeli. Co ciekawe, w drużynie występowali tacy szeregowcy powołani do wojska jak: Kazimierski, Kubicki, Sikorski, Majewski, Wdowczyk, Kaczmarek, Buncol, Buda, Karaś, Adamczuk, Turowski.
Razem z moim kolegą, Arturem Nowakiem wsiedliśmy do pociągu, który ruszył punktualnie o godzinie 6:00 w kierunku Warszawy. Nazwaliśmy ten wyjazd "delegacją na Łazienkowską". W Warsie spotkaliśmy znamienne twarze Kolejorza, wśród których byli m.in. Henryk "Luluś" Zakrzewicz czy Jurek Łupicki. Wtedy znaliśmy ich z widzenia, ponieważ mecze Lecha oglądali z loży, na której ja i kolega pracowaliśmy.
Po trzech godzinach jazdy znaleźliśmy się na Dworcu Centralnym w Warszawie. Ubrani jak "eleganty z Mosiny" w marynarach udawaliśmy "urzędasów z Pyrlandii", a nie kiboli Kolejorza. Na ruchomych schodach czekali na wszystkich kiboli tak samo "gościnni" jak dzisiaj kibice Legii, którzy krzyczeli "gdzie te Pyrusy?". Do dzisiaj pamiętam, jak w klapie marynarki dumnie nosiłem odznakę 50-lecia Lecha, ale tego dnia zostawiłem ją w domu. Dzięki temu bezpiecznie przeszliśmy obok rozwścieczonych kibiców klubu ze stolicy. Pewnie gdybyśmy mieli na sobie szaliki i koszulki, to musielibyśmy wracać jak najszybciej do Poznania. A może nie byłoby tak źle...
W Warszawie przywitała nas piękna, słoneczna pogoda, dlatego spacerem ruszyliśmy na Starówkę. Tam po przedpołudniowym zwiedzaniu wstąpiliśmy na obiad do knajpki, która znajdowała się przy kamiennych schodach. Po posiłku udaliśmy się Krakowskim Przedmieściem pod motel "Forum", gdzie wsiedliśmy w autobus numer 175 i udaliśmy się do Twierdzy Łazienkowska. Nie było wyboru przy zakupie biletów i musieliśmy kupić te, które zostały. Okazało się, że nabyliśmy wejściówki na słynną "Żyletę". Oczywiście wtedy była to nazwa nieoficjalna, bo nie było wtedy grup zorganizowanych.
Na trybunę weszła grupa około tysiąca kibiców Lecha. Oczywiście musieliśmy się rozdzielić, ponieważ dopingując razem moglibyśmy źle skończyć. Na dodatek mecz układał się po naszej myśli. W 73. minucie spotkania piękną bramkę zdobył mój rówieśnik, Heniu Miłoszewicz. Niechciany w Legii trafił do Kolejorza i odwdzięczył nam się wspaniałą grą w niebiesko-białych barwach. Szkoda, że tak szybko odszedł od nas. Pamiętam, że tamtego dnia, w Warszawie ośmieszył Pawła Janasa i Jacka Kazimierskiego. Jak można się było cieszyć w tłumie kibiców Legii? Niestety tylko w sercu.
W 90. minucie nasza radość była jeszcze większa. To, co zrobił wtedy "Okoń", który dopiero co wrócił do Lecha po odbyciu służby wojskowej... Lobem pokonał swojego niedawnego kolegę, Kazimierskiego. Wtedy właśnie zrobiliśmy wielki krok ku zdobyciu mistrzostwa Polski. Wychodząc z kolegą z "Żylety" nie okazywaliśmy jeszcze radości. Wszędzie koło nas byli "rodowici Warszawiacy", którzy krzyczeli ze złości. Do domu wróciliśmy na szczęście cali i zdrowi, bez odniesionych szkód.
Pamiętam, że w gazetach przed meczem ukazywały się takie tytuły jak: "Szlagier na Łazienkowskiej", "Stadion Wojska Polskiego czeka na Lecha" czy "Trudny mecz Kolejorza, jedziemy by zwyciężyć". Po mecz z kolei czołówki gazet wołały: "To nie był przypadek. Trudna przeprawa, a jednak z tarczą", "Lokomotywa nie zwalnia tempa", "Legia na kolanach". Ten ostatni tytuł podoba mi się do dziś i liczę, że po niedzielnym spotkaniu pojawią się kolejne.
Do dzisiaj zresztą najbardziej elektryzują mnie spotkania z Legią Warszawa. Przecież kiedyś wszystkich wyróżniających się piłkarzy brali do wojska i mówili, że mają najlepszą drużynę w kraju. Dzisiaj z kolei tworzą "Legię Cudzoziemską". Kolejorz pod tym względem wygląda o wiele lepiej i co najważniejsze - ma więcej wychowanków.
Ten felieton pisałem tuż po awansie Lecha do finału Pucharu Polski. Drugi mecz wygraliśmy skromnie, ale najważniejszy jest awans. Przeżyłem bardzo wiele meczów Lecha z Legią i całe szczęście, że po raz trzeci Kolejorz wystąpi na PGE Narodowym, ale tym razem przeciwko innemu rywalowi. Myślę i liczę na to, że w tym jubileuszu, 95-leciu Lecha przeżyję zdobycie potrójnej korony przez Kolejorza. Co Wy na to?
Pozdrawiam,
Piotr Podolczak, kibol Lecha od 1969 roku
Zapisz się do newslettera