W niedzielę meczem z Wisłą Płock drużyna Lecha Poznań rozpocznie swój ligowy sezon. Z płocczanami niebiesko-biali spotykali się na inaugurację ekstraklasy w rozgrywkach 2006/07. O jednym z najbardziej dramatycznych spotkań Kolejorza tego wieku opowiada wieloletni bramkarz Dumy Wielkopolski, Krzysztof Kotorowski.
Tamta inauguracja sprzed dwunastu lat przeciwko Wiśle ma wiele punktów wspólnych z tą, która czeka Lecha teraz w Płocku. Ten sam rywal, początek ligi, jedynie miejsce spotkania inne, bo tamten mecz rozgrywaliśmy w Poznaniu. Przegrywaliśmy już 0:2, a pierwszy gol Pawła Sobczaka był naprawdę piękny. Piłka znalazła się za polem karnym, zrobiła przed nim kozioł, a on oddał strzał prostym podbiciem. To była dla mnie bramka z gatunku
"frunąłem, frunąłem, ale nie dofrunąłem", nie miałem przy tym strzale żadnych szans. Początki ligi zawsze były trudne, nie inaczej wyglądało to wtedy.
No ale to był Lech Franciszka Smudy, który gonić potrafił jak mało kto. Te nasze starcia przeważnie należały do dramatycznych. Tak też było tamtego dnia, a pierwsze, kontaktowe trafienie zaliczył w świetnym stylu po próbie w samo "okienko" nasz obrońca Marcin Wasilewski. Do dziś występuje on na naszych boiskach, od zawsze cechował go niesamowity charakter, którego nie ma w ogóle co podważać. Twardy gość w każdym calu, na boisku i poza nim, być może takich ludzi trochę w piłce dziś brakuje. O wszystkim tym świadczy jego historia i droga, którą przeszedł, poprzez między innymi Poznań, Brukselę i brutalny faul z okresu gry w Anderlechcie, skończywszy na mistrzostwie Anglii w Leicester. W szatni było go pełno, bo Marcin to kontaktowy gość, który nie boi się mówić, co myśli. Tak było nawet wtedy, kiedy w drużynie nie brakowało starszych od niego zawodników. Mimo to potrafił się odezwać, a ja obserwując jego dalszą karierę z całą pewnością bardzo mu kibicowałem.
Jak już wspominałem, odrobiliśmy straty z Wisłą z nawiązką, zdecydowały gole w końcowych minutach Piotra Reissa i Marcina Zająca. Duża była w tym zasługa właśnie trenera Smudy, który zaszczepił w nas prawdziwy charakter i wolę walki do ostatniego gwizdka. To był drużyna połączona z dwóch zespołów, jego pierwszy mecz na ławce w roli szkoleniowca Lecha. Proces selekcji został przez niego przeprowadzony rzetelnie, do tego ciężko pracowaliśmy podczas okresu przygotowawczego. To były mega ciężkie, intensywne obozy, nieco inaczej wyglądające niż te dziś. Biegaliśmy po górach, strasznie harowaliśmy, ale z tego co słyszałem, teraz w Opalenicy także chłopaki nie mieli u trenera Djurdjevicia łatwo.
Mówiłem wcześniej o podobieństwach między tamtym meczem, a tym, który odbędzie się w niedzielę. Myślę, że największym z nich jest właśnie… charakter trenera Kolejorza. Pewność siebie, umiejętność przekazywania informacji drużynie, intensywne zajęcia – to wszystko cechy wspólne obu tych panów. Preferują oni grę ofensywną, okraszoną wieloma bramkami. Za Smudy mimo wszystko znacznie częściej strzelaliśmy, niż traciliśmy, i liczę, że za trenera Djurdjevicia nie będzie inaczej.
Zapisz się do newslettera