Najbliższym ligowym rywalem Lecha Poznań będzie Zagłębie Sosnowiec, które awans do Lotto Ekstraklasy wywalczyło w ubiegłym sezonie. O trudnej roli beniaminka, przewadze stałych ekstraklasowych bywalców oraz pierwszym meczu Kolejorza po powrocie do ówczesnej pierwszej ligi opowiada były bramkarz niebiesko-białych, Norbert Tyrajski.
Kiedy my wchodziliśmy do ekstraklasy w 2002 roku, nie czuć było w drużynie żadnego dyskomfortu czy strachu. W końcu mierzyliśmy się wcześniej kilka razy z zespołami pierwszoligowymi w Pucharze Polski i od nich nie odstawaliśmy. Oczywiście, z tym przejściem do wyższej ligi wiąże się pewna zagadka. Jak będzie grał u siebie, co pokaże na wyjazdach, jakie będzie pierwsze pięć-sześć kolejek w jego wykonaniu? Kiedyś w większym stopniu można było nieco liczyć na zlekceważenie czy też niewystarczająco dokładną analizę twojej drużyny. Teraz nie ma miejsca na pomyłkę, każda statystyka, wycinek twojej gry czy wszelkie dane przekładane są przez trenerów na konkretną taktykę, która ma wyeliminować twoje atuty.
Zawsze przed spotkaniem jest jakiś faworyt, ale później przychodzi już weryfikacja na murawie. Tak było, gdy inaugurowaliśmy rozgrywki jako beniaminek ponad szesnaście lat temu. Do Poznania przyjechało KSZO Ostrowiec, panowała piękna pogoda, na stadionie komplet, a mecz układał się dla nas po prostu świetnie. Szybko po rozpoczęciu rzut karny dla rywali, ale udaje mi się sparować strzał Jarka Popiela na rzut rożny. Po niej już mamy kontrę, Waldek Przysiuda dostaje prostopadłą piłkę i strzela pierwszego gola. Niedługo potem dokłada następnego, a my wygrywamy na początek 2:0.
Czuliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani do tamtego sezonu. Mieliśmy siły, żeby wybiegać 90 minut, panowała u nas kapitalna atmosfera, kibice nieśli, a wszystko to na fali sporego entuzjazmu. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później uda się złapać dobrą passę, nieważne, czy już od pierwszej kolejki, czy dopiero od ósmej. Mimo wszystko twardo stąpaliśmy po ziemi. Nie ma się co oszukiwać, kiedy wchodzisz do ligi, twoim celem jest utrzymanie, to wszystko z powodu tej niewiadomej, jaką stanowisz. Pojawiają się raczej myśli, ile punktów trzeba będzie zdobyć, by w lidze pozostać, a wszystko, co uda się więcej ugrać, pozostanie na twoim koncie zapisane jako plus.
Nie znaczyło to, że nie mieliśmy większych ambicji. Zawsze, gdy beniaminkiem jest zasłużony klub z tradycjami, kibic będzie chciał czegoś więcej i nie ma w tym nic złego. My wiedzieliśmy, że w każdym meczu będziemy mieli swoje pięć minut, podczas którego otworzy się szansa, bo go wygrać. Nie raz jednak goniliśmy za zwycięstwem, szarpaliśmy od początku z całych sił, a przeciwnik cierpliwie czekał, dawał nam się wyszaleć. Pod tym względem był to trudny sezon, w którym rywale pokazywali nam ten wyrachowany futbol, którego my zaczynaliśmy się dopiero uczyć.
Zapisz się do newslettera