W ubiegłą niedzielę zmarł wieloletni sponsor oraz wielki kibic Lecha Poznań, Henryk Zakrzewicz. Niegdyś jako jeden z najbogatszych poznaniaków wspierał Kolejorza, a niebiesko-białe barwy były mu bliskie do końca życia. O latach 80-tych, znanym w Poznaniu jako "Luluś" biznesmenie oraz jego miłości do Lecha opowiedział zawodnik tego klubu w latach 1982-88, Zbigniew Pleśnierowicz.
Lata 80-te były bardzo udanym czasem dla wszystkich ludzi związanych z Lechem Poznań. Osobiście nie pamiętam nawet dokładnie okoliczności, w jakich poznałem się z "Lulusiem", pewnie to wydarzyło się w jakiś spontaniczny sposób, jak wiele rzeczy związanych z tym człowiekiem. Jedno mogę o nim powiedzieć na pewno: wraz z innymi sponsorami potrafił docenić dobrą grę poszczególnych zawodników. Pamiętam, jak przychodzili wszyscy oni do nas po meczach i wynagradzali najlepszych. Po paru spotkaniach i ja zostałem wyróżniony, to były cenne nagrody.
Oczkiem w głowie pana Henryka, ale i całej grupy sponsorskiej, był bez wątpienia Mundek Okoński. Zabiegano o niego strasznie, mieli z nim świetny kontakt. Te czasy takie były, że mieli spory wpływ na funkcjonowanie klubu, ale na pewno potrafili się odnaleźć w gronie także innych piłkarzy. Dbali o nas, na pucharowych wyjazdach spaliśmy w najlepszych hotelach, ale także na zgrupowaniach w Polsce na nic nie narzekaliśmy. Nie wiem, jak to funkcjonowało między prezesem oraz oficjalnymi działaczami z "Lulusiem" oraz resztą sponsorów, ale wyniki osiągane można spokojnie uznać za bardzo dobre. Działało to jak należy i ta skuteczność przez wszystkich była ceniona.
Nie wiem do końca, z czego wynikały późniejsze niepowodzenia Pana Henryka. Zaskoczyło mnie, że tak operatywnego niegdyś biznesmena trzeba było w jakiś sposób wspierać. Robiło się to jednak z dużą przyjemnością, w końcu on sam wiele dla tych zawodników w swoim życiu zrobił. Nie zdziwiło mnie za to, że nawet ostatnio słyszałem, że gracze z obecnego Lecha mu pomagają. Wszyscy z tego wkładu "Lulusia" w historię naszego klubu zdają sobie w Poznaniu dobrze sprawę.
Będąc zawodnikiem Kolejorza nie miałem z panem Henrykiem jakichś bardzo zażyłych relacji. Jednak w ostatnich latach, kiedy widywaliśmy się na stadionie przy Bułgarskiej, witał się ze mną zawsze serdecznie. Zawsze mówił do mnie: "ale ty masz wielką łapę!", robiąc to z charakterystyczną dla siebie, dużą sympatią. Jeśli wcześniej jego ulubieńcem był Okoński, to już w ostatnim czasie dało się odczuć przy każdym naszym spotkaniu pod moim adresem sporo serdeczności z jego strony.
Z całą pewnością nie brakowało mu umiejętności oceny gry samego Lecha. Na piłce się po prostu znał, nie z każdym można było tak porozmawiać. Wiedział, co się dzieje, przeżywał mecze, wyniki, indywidualne występy zawodników. Nawet w późniejszym okresie przychodził na treningi, poruszał się po klubie, na pewno nie był postrzegany jako ktoś zbędny czy natarczywy. Przeciwnie, nawet gdy znajdował się w potrzebie, w moim odczuciu cały czas darzono go dużym szacunkiem.
Zredagował Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera