O domowym spotkaniu ze Śląskiem Wrocław sprzed blisko dziesięciu lat, nauce Roberta Lewandowskiego i wpływie stadionu przy Bułgarskiej na grę Kolejorza. Przy okazji środowego pojedynku na INEA Stadionie z wrocławianami wieloletni zawodnik Lecha Poznań, Krzysztof Kotorowski, opowiedział o wybranym przez siebie spotkaniu z tą drużyną.
Pamiętam taki mecz ze Śląskiem u siebie, w październiku 2008 roku. To było otwarcie trzeciego piętra nad Kotłem, dla mnie świetna sprawa, bo zawsze lubiłem czuć bezpośrednie wsparcie kibiców za plecami. Szybko strzeliliśmy gola, konkretnie Robert Lewandowski. Po pół godzinie wyrównał Gancarczyk, ale to my nacieraliśmy całą drugą połowę. Ale mieliśmy ekipę! Ci zawodnicy wiedzieli, o co chodzi w piłce nożnej. Patrzę na skład z tamtego spotkania: Bosacki, "Rejsik", Stilić, "Lewy", Djurdjević, Arboleda, Murawski, Bandrowski, Wojtkowiak. To są piłkarze, którzy występowali w swoich reprezentacjach, byli ograni, dlatego ta bramka strzelona przez przeciwnika wtedy na 1:1 nas w żaden sposób nie podłamała. Ta gra mogła się podobać, bo dążyliśmy zawsze do przeważenia szali na swoją korzyść. Nie zawsze nam się to udawało, jak chociażby w słynnym 3:4 z Cracovią u siebie dwa lata wcześniej. Jeśli chodzi o Bułgarską, ta mentalność została Lechowi do dziś. Jeśli ktoś strzeli tutaj gola, to się zaczyna murować. Tak też wyglądało to wtedy i tego dnia akurat nie udało nam się wygrać.
We wspomnianym meczu ze Śląskiem gola strzelił młody, na dobrą sprawę dopiero wchodzący do naszego zespołu Lewandowski. Obrócił się z przeciwnikiem na plecach i strzelił nie do obrony po długim rogu bramki. Ja pamiętam go jako bardzo ułożonego, grzecznego chłopaka. Czuć było, że przyszedł do Lecha po naukę i tylko to go interesowało. Miał od kogo się uczyć, bo grał u nas "Rejsik" czy Hernan Rengifo. Na boisku już taki grzeczny nie był, nie bał się nigdy starć z obrońcami rywali. Może wpływ na to miały decyzję trenera Smudy, który na treningach ustawiał Roberta przeciwko Arboledzie. Z początku "Lewy" się odbijał od Kolumbijczyka, a z biegiem czasu to on go zaczynał przestawiać i to Manuel często leżał na murawie. Wejście w piłkę seniorską nie było dla niego łatwe, ale poradził sobie z tym u nas świetnie.
Po takim graczu widać było, że ma wielki potencjał, dryg do zdobywania bramek, łatwość w grze i kapitalną koordynację. Z każdym tygodniem nabierał pewności siebie, coraz lepiej się czuł w Poznaniu. Wydaje mi się, że ten pobyt w Lechu był dla niego odpowiednią trampoliną do wielkiej piłki. Znalazł język z kilkoma chłopakami, część starszyzny ujęła ta jego pokora i grzeczność. Dużo pytał, podpatrywał, chłonął dobre zachowania boiskowe. Przez 12 lat w Kolejorzu widziałem wielu młodych zawodników, którzy zaczynali swoją seniorską przygodę właśnie tutaj. Potencjał widać po nich zawsze, ale niesie za sobą to także pytania. Jak to spożytkuje w dalszych latach? Czy jego następne wybory będą trafione? Czy będzie miał mądrych doradców? "Lewy" pokierował tym wszystkim odpowiednio i co ważne, miał w Lechu w tym względzie swoich następców; najbardziej przypominał mi go Karol Linetty, ale także w swoim późniejszym okresie Dawid Kownacki.
Wtedy ze Śląskiem otwarto ten trzeci poziom trybun, czuło się to wsparcie kibiców jeszcze bardziej. Mnie to odpowiadało, taka styczność z nimi mnie nakręcała. W trakcie drugiej połowy atakowaliśmy na "czwórkę", więc doping z Kotła niósł całą drużynę do przodu, a my stwarzaliśmy sobie kolejne okazje do zdobycia bramki. Do dziś pamiętam zawód, jaki rozległ się za moimi plecami, kiedy w ostatniej minucie "Peszkin" przestrzelił w dobrej sytuacji obok słupka i kopnął ze złością w znajdującą się za bramką bandę reklamową. Będąc lechitą widziałem stadion przy Bułgarskiej w prawie każdej jego odsłonie. Pamiętam, jak zmienialiśmy kolejne szatnie, przebierałem się pod trzema różnymi trybunami na tym obiekcie. Kiedy wszedłem pierwszy raz na główną płytę po końcowej modernizacji, pomyślałem: "Jestem w innym świecie, czy my wciąż gramy w tej samej lidze?". Tamten stary obiekt w kształcie podkowy był świetny, ale ta zmiana była niesamowita. Jedno się nie zmieniło. Cały czas na stadion przychodził tłum ludzi, zawsze dwanaście, piętnaście czy dwadzieścia tysięcy. Jestem z Poznania i przeżywam to podwójnie, żyję tym wynikami niesamowicie do dziś, zawsze mi zależało na tym klubie. Znam setki kibiców, którzy w taki sam sposób do Kolejorza podchodzą. Jest u nas magia, którą ciężko nawet wytłumaczyć.
Zredagował Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera