Mimo że ostatnie spotkanie ligowe w sezonie 2003/04 nie miało większego znaczenia dla sytuacji w tabeli, zarówno Lecha, jak i Wisły Kraków, gra toczyła się jednocześnie o dużo większą stawkę - Superpuchar Polski. Bohaterem został wówczas Waldemar Piątek, który obronił dwa strzały rywali w serii rzutów karnych, co przesądziło o tym, że trofeum trafiło do Poznania. Były golkiper Kolejorza podzielił się swoimi wspomnieniami z tych pamiętnych i radosnych wydarzeń sprzed czternastu lat, do których także kibice wciąż wracają z wielkim sentymentem.
W tamtym czasie nie graliśmy już ani o utrzymanie, ani o mistrzostwo. Ranga tego spotkania została jednak znacznie podniesiona. Zmierzyliśmy się o Superpuchar Polski, a obie drużyny były bardzo zmobilizowane. Pogoda tego dnia nas nie rozpieszczała, jeśli dobrze pamiętam mocno padał deszcz w Poznaniu. Myślę, że każdy z nas, zawodników, zarówno Lecha, jak i Wisły był odpowiednio nastawiony mentalnie. Zdawaliśmy sobie sprawę, o jaką stawkę gramy.
Nie mieliśmy wpływu na to, kiedy zostanie rozegrany ten mecz. Termin został wyznaczony przez PZPN. Teraz takie spotkanie odbywa się z reguły na początku kolejnych rozgrywek. Z pewnością dla nas wielkim atutem był fakt, że graliśmy przed własną publicznością. Przyszło wtedy dużo ludzi, ponad dwadzieścia tysięcy osób, i to była nasza przewaga. Myślę, że miało to największy wpływ, poza wydarzeniami na boisku, na końcowy rezultat.
Wisła była wówczas topowym zespołem. Grali tam w ofensywie Szymkowiak, Żurawski czy Frankowski. W obronie występowali z kolei Kłos i Głowacki, a w bramce stał Radosław Majdan, czyli zawodnicy ze ścisłej czołówki polskiej ekstraklasy na tych pozycjach. My byliśmy jednak czarnym koniem tych rozgrywek, bo zdobyliśmy najpierw Puchar Polski, a na fali tego sukcesu sięgnęliśmy po kolejne trofeum. Końcówka sezonu była dla nas bardzo udana. W Poznaniu zapanowała wtedy euforia, gdyż po kilkunastu latach puchar wrócił do stolicy Wielkopolski. Szkoda, że nie wywalczyliśmy mistrzostwa Polski, ale i tak myślę, że było to wielkie wydarzenie.
Samo spotkanie pamiętam bardzo dobrze. Warunki były ciężkie, a przy jednej z bramek, którą wpuściłem, piłka skozłowała i dostała poślizgu na przesiąkniętej wodą murawie. Przegrywaliśmy 1:2 i wtedy do rzutu wolnego podszedł Michał Goliński. Z około 25 metrów posłał bardzo mocne uderzenie. Radek Majdan chciał je ładnie obronić, ale niefortunnie interweniował i piłka wpadła do bramki. Nie rozgrywaliśmy wtedy dogrywki, tylko od razu doszło do rzutów karnych. W tym elemencie gry okazaliśmy się zdecydowanie lepsi. Moi koledzy byli bezbłędni, a mnie udało się obronić dwa strzały rywali.
Rzuty karne trenowaliśmy jeszcze przed Pucharem Polski, a później na przedmeczowych treningach kilku zawodników, choćby Piotr Reiss, zawsze je ćwiczyło. Niektórzy koledzy znali też z boiska zawodników Wisły, więc mogli podpowiedzieć, jak Tomek Kłos czy Arek Głowacki mogą wykonać "jedenastkę”. Na pewno te uwagi również były pomocne. W tamtych czasach nie mogliśmy tak powszechnie korzystać ze skrótów meczów, więc trudniej było analizować takie sytuacje. Mnie się zdarzało własne spostrzeżenia zapisywać w notesie, np. to, w jaki róg dany zawodnik przeważnie wykonuje karne. Przed meczem często korzystałem z tej "ściągi”.
Mieliśmy wtedy bardzo fajny zespół, taka mieszanka doświadczenia z młodością. Byliśmy bardzo zżyci i walczyliśmy na boisku z całych sił, bo też mieliśmy dla kogo. Na tamte czasy frekwencja na poziomie dwudziestu tysięcy osób w Polsce była wyjątkiem, a my mieliśmy przyjemność grać dla takiej publiczności. Czuliśmy wsparcie kibiców i przekładało się to na naszą grę. To było coś wspaniałego. Myślę, że pozostało to w pamięci wszystkich piłkarzy, którzy wtedy w Lechu występowali.
Warto też wspomnieć o atmosferze w zespole, która była świetna. Robiliśmy sobie różne dowcipy, a często po treningu wspólnie jeździliśmy na obiady i spędzaliśmy razem czas. Każdy z nas wskoczyłby w ogień za kolegę z drużyny.
Jestem bardzo wdzięczny Lechowi i jego kibicom, gdyż pomogli mi uzyskać środki na leczenie. Dzięki nim mogę dalej robić to, co lubię. Życzę też fanom wszystkiego dobrego z okazji Świąt Wielkanocnych i przede wszystkim sukcesów Kolejorza, gdyż cały czas śledzę wyniki zespołu i trzymam za niego mocno kciuki.
Zredagował Wojciech Dolata
Zapisz się do newslettera