„Na Dębcu się zaczęło i historia nadal trwa” – od 94 lat zapisywane są kolejne karty świetności Lecha Poznań, pierwotnie nazwanego Lutnią. Jak w każdej historii jednak, tak i w dziejach Kolejorza pojawiają się nieścisłości i wątpliwości.
„Na Dębcu się zaczęło i historia nadal trwa” – od 94 lat zapisywane są kolejne karty świetności Lecha Poznań, pierwotnie nazwanego Lutnią. Jak w każdej historii jednak, tak i w dziejach Kolejorza pojawiają się nieścisłości i wątpliwości. Czy zatem na pewno świętujemy właściwą rocznicę we właściwym czasie?
Zapomniany rodowód
Choć związków Kolejorza z koleją nikomu udowadniać nie trzeba, to wcale nie z nią związane są początki klubu. Owszem, podpoznańska wieś Dębiec była osadą rodzin kolejarzy, ale to nie to łączyło grupę miłośników futbolu, którzy zapragnęli założyć własny klub. W ślad za początkami KKS Lech trzeba przemierzyć jeszcze kilka kilometrów na południe do Wir. To przy tamtejszej parafii utworzono koło Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Szczególną rolę dla powstania klubu odegrał proboszcz, ksiądz Karol Seichter. – To człowiek niezwykle zasłużony. On wpadł na pomysł by zbudować kościół, przy okazji dom parafialny. Organizował zajęcia dla młodzieży, gdzie nie tylko grano w piłkę czy uczono się śpiewu, ale też przysposabiano się wojskowo. Za jego sprawą powstało kółko rolnicze, gdzie miejscowi gospodarze spotykali się na terenie parafii raz w miesiącu i uczyli racjonalnego gospodarowania, dzięki czemu więcej mogli zarabiać – opisuje postać księdza Józef Djaczenko.
Aktywny animator społeczeństwa w mnogości obowiązków nie miał czasu, by regularnie spotykać się z dębiecką młodzieżą, co wbrew pozorom stało się przyczynkiem do aktywnego spędzania czasu. Dlaczego? Młodzież coraz chętniej oddawała się grom, a ponieważ popularność futbolu rosła, chłopcy wręcz cieszyli się, że ksiądz nie ma dla nich czasu i mogą sobie pograć. W ten sposób zakiełkowała w nich myśl, by założyć własną drużynę, już nie „dziką” a regularną, która będzie mogła brać udział w oficjalnie organizowanych spotkaniach piłkarskich. Z czasem aktywni nastolatkowie postanowili sformalizować swoją ekipę, wybrali więc władze i nadali drużynie nazwę Lutnia.
Powstanie = zarejestrowanie
Opisując powyższe wydarzenia mówimy o przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku. Jak to zatem możliwe, że za datę powstania Lecha uznajemy 19 marca 1922 rok? Czy wszystko mogło dziać się wcześniej? Być może będzie to zaskoczeniem, ale… jak najbardziej tak! - Nie sprawdzałem tego tak dokładnie, jak zostało przedstawione w książkach. Wiem jednak doskonale, podpierając się słowami, które usłyszałem niejednokrotnie od legendarnej postaci klubu, mojego trenera, pana Edmunda Białasa. Mówił on, że wszystko co związane z piłką nożną, z Dębcem, kojarzyło się z latami zdecydowanie wcześniejszymi niż 1922. Można zakładać, że przyjęta data jest rokiem powstania klubu TS Lutnia, ale też są podstawy by sądzić, że hasająca gdzieś po zakolach różnych terenów przylegających do dębieckiej osady drużyna wcześniej rozpoczynała dużą przygodę o nazwie Lech Poznań – twierdzi pasjonat historii klubu, a zarazem były bramkarz Kolejorza, Maciej Markiewicz.
Mowa o czasach, gdy wszystko toczyło się innym tempem. Faktem nie do podważenia jest, że inicjatorzy powstania Lutni spotykali się na boisku już wcześniej. Minęło trochę czasu nim ich drużyna zaczęła przybierać bardziej oficjalny kształt, upłynęły kolejne tygodnie nim podjęto dalsze kroki. Skąd zatem ten dzień i ta godzina? W każdym rodowodzie przyjmowany jest punkt zerowy, od którego rozpoczyna się liczenie. W tym wypadku do „obliczeń” przyjęto dzień zarejestrowania klubu w strukturach Poznańskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej. To zaś wedle dokumentów stało się dokładnie 19 marca 1922 rok.
Dociekliwi sprawdzą, że mowa o niedzieli, lecz i to nie powinno dziwić. Wiele wydarzeń, nie tylko sportowych czy kulturalnych, odbywało się kiedyś tylko w weekendy. Ludzie pracowali, a wszelkie funkcje społeczne pełnili „po godzinach”. Czas na to najczęściej był właśnie w soboty i niedziele, tak też wówczas zbierały się futbolowe władze w regionie.
Władza po koleżeńsku
Znaki zapytania dotyczą nie tylko dat, ale i osób. W książce „Piłkarska Lokomotywa” pierwszą prezesurę przypisuje się 18-letniemu wówczas Janowi Nowakowi. Inne publikacje wskazują natomiast na Stanisława Derezińskiego, pracownika kolei, którego zasługi dla klubu są oczywiste, ale rozchodzi się o czas, kiedy wszystko nastąpiło. Brak możliwości ustalenia kolei dziejów to też specyfika dawnych czasów. Wszystko działało prawdopodobnie na zasadzie „jest nas kilkunastu, więc zakładamy klub”. - Wszystko odbywało się na zasadzie umowy. Grupa przyjaciół dogadywała się, kto będzie skarbnikiem, kto inną osobą funkcyjną. Nie było żadnych wpisów do akt czy oficjalnych potwierdzeń wyboru. To samo dotyczyło prezesów, którzy byli kimś zupełnie innym niż obecni, urzędujący w gabinetach, obracający gigantycznym budżetem i decydujący o zatrudnieniu wielu osób. Wówczas to była organizacja stricte koleżeńska i nie ma się co dziwić, że tak trudno dojść do tego czy ta czy inna osoba pełniła dany urząd. Nie było dokumentów, wszystko pozostawało umową pomiędzy kolegami – opisuje specyfikę działania Józef Djaczenko.
Wątpliwości? Nic dziwnego
Różne wersje wydarzeń dziwić nie powinny. Mówimy wszak o czasach mocno odległych. Wszystko opiera się z jednej strony na zachowanych dokumentach, z drugiej jednak na ustnych przekazach. Na wagę złota są relacje osób pamiętających tamte czasy bądź tych, mających niegdyś z nimi styczność. To właśnie dzięki ich chęci dzielenia się wiedzą wiele historii udaje się zachować.
W historii Lecha za "punkt zero" przyjęto rejestrację klubu w strukturach związkowych, bo to fakt niezaprzeczalny i podparty dowodami. Wiemy, że zespół mniej formalnie grywał ze sobą wcześniej, ale to od tego momentu zapisujemy kolejne wydarzenia, dopisując chwile słabości i momenty chwały.
Zapisz się do newslettera