- Wszyscy w Genk zdajemy sobie sprawę z tego, że losy dwumeczu nie są rozstrzygnięte. Rewanżu z Lechem obawiamy się tym bardziej, że w przeszłości nasza drużyna niemalże wypuszczała przewagę z pierwszego spotkania kilkukrotnie - mówi przed drugim starciem między Lechem Poznań i KRC Genk dziennikarz największej lokalnej gazety w Genk, 'Het Belang Vam Limburg", Marnik Geukens.
W czym tkwi największa siła KRC Genk?
- W klubie udało się w końcu, przynajmniej na razie, utrzymać praktycznie cały skład z zeszłego sezonu. Trener Philippe Clement pracuje od stycznia i od tego czasu zdążył mieć ogromny wpływ na swoją drużynę. Widać to było już w fazie play-off w poprzednich rozgrywkach ligowych, w finale pucharu Belgii zabrakło do zwycięstwa z kolei nieco szczęścia. Na szansę gry w Europie definitywnie zapracowaliśmy, a od tego czasu do gry wrócili Leandro Trossard oraz Sander Berge, którzy opuścili znaczną część ubiegłego sezonu. To wraz z połączeniem z mocnym początkiem tej kampanii sprawia, że zespół postrzegany jest w Belgii jako szalenie silny.
Nie da się ukryć, że między oboma klubami nie brakuje punktów wspólnych. Najbliższy z brzegu to świetny start w lidze.
- Tak, a wszystko zaczyna się od barw klubowych (śmiech). Oczywiście, mogę się zgodzić z tym stwierdzeniem, zacząłbym w tym kontekście od osoby obu trenerów. Ivan Djurdjević oraz Philippe Clement to byli piłkarze tych drużyn, którzy świetnie potrzebują potrzeby fanów i ich wymagania. Genk przeżywało w ostatnich miesiącach lekkie perturbacje z kibicami i to właśnie szkoleniowiec pozwolił te pewne różnice między oboma stronami zniwelować.
Zarówno Lecha, jak i Genk, łączą także pamiętne przygody obu zespołów w europejskich pucharach. Jakie są obecne cele belgijskiej drużyny na międzynarodowej arenie?
- Bez wątpienia dotarcie do fazy grupowej Ligi Europy jest podstawą. Dwa lata temu klub przeżywał piękną przygodę w pucharach, docierając aż do ćwierćfinału tych samych rozgrywek. To sprawia, że oczekiwania są spore. Może nie aż tak wysokie, żeby powtarzać ten wyczyn rok po roku, ale wciąż wysokie.
Jak w związku z tym w Belgii odebrane zostało wylosowanie Lecha?
- Nie nazwałbym tego strachem, ale wielkim szacunkiem. Duży stadion, wyrobiona na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat marka na naszym kontynencie, kilka ciekawych osiągnięć w pucharach - to wszystko zbudowało nasz respekt. Teraz, kiedy jesteśmy w środku tej rywalizacji, ten punkt widzenia cały czas ewoluuje. Musi pan to zrozumieć: kiedy byliśmy w Luksemburgu, konferencja prasowa odbywała się w garażu (śmiech). Będąc w Poznaniu przekonujemy się wszyscy dodatkowo o tym, jak dobrze zorganizowany jest to klub, że także w tym względzie znajduje się na poziomie po prostu europejskim.
Czy słowo "szacunek" dominuje także teraz, po dobrej zaliczce wywalczonej w pierwszym spotkaniu?
- Zdecydowanie, trener Clement podkreśla go cały czas, nawet świeżo po lądowaniu w Poznaniu. Nie jest pewny awansu, zdaje sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń, jakie mogą spotkać jego zespół w rewanżu.
Czego obawia się najbardziej?
- W przeszłości nie brakowało przykładów, w których nawet i pewna wygrana w pierwszym meczu nie dawała spokoju w kontekście awansu. Szesnaście lat temu Genk po raz pierwszy w swojej historii awansował do Ligi Mistrzów. W eliminacjach wygrał u siebie ze Spartą Praga 2:0, by w drugim ze starć przegrać po krwi, pocie i łzach 2:4. Dwa lata temu w pierwszej rundzie rywalizowaliśmy z Buducnost Podogorica. Ponownie zwycięstwo 2:0 w Belgii, a w Czarnogórze… porażka 0:2, która zakończyła się serią rzutów karnych, na szczęście wygraną. Inny przykład z naszej piłki: Club Brugge wygrywa w 2001 roku 4:1 z francuskim Lyonem, by w rewanżu przegrać 0:3. Dlatego Clement używa tych wszystkich przykładów, by jego zespół nie czuł się za pewnie.
Czy trener ma podstawy do takich obaw?
- Wydaje mi się, że w ostatnim czasie jego drużyna dostała sporego mentalnego kopa. Dosłownie wczoraj prawdziwy lider, Rusłan Malinovskyi, przedłużył swój kontrakt z klubem. Wielu obserwatorów było przekonanych, że odejdzie już tego lata. Na samym początku rozgrywek strzelił pięć goli w pięciu meczach, a jego lewa noga jest prawdopodobnie najlepsza w całej Belgii. Mówi się o tym, że szatnia przyjęła te wieści z ogromnym entuzjazmem. Podobnie było zresztą w przypadku Trossarda, którego transferu także się spodziewano. Nagle okazuje się, że wszyscy poza Alejandro Pozuelo i Sanderem Berge, pozostaną na sto procent. Dla reszty piłkarzy znaczy to wiele.
O wspomnianym wcześniej szacunku świadczy ostatni mecz ligowy, na wyjeździe z KV Oostende, w którym szkoleniowiec Genk zdecydował się na aż siedem roszad w składzie.
- Oostende to w Belgii dość niewygodny teren, więc spodziewaliśmy się, że tych zmian będzie mniej, maksymalnie pięć. Długo utrzymywał się bezbramkowy remis, ale z ławki wszedł Malinovskyi i zrobił to, co do niego należało (śmiech). Tym meczem trener jasno pokazał, że w Poznaniu nie ma miejsca na kalkulację, ryzyko czy oszczędzanie się. Bierze się to z prostej przyczyny. Otóż wielu ekspertów w naszym kraju ocenia Lecha jako poważniejszego przeciwnika od Broendby Kopenhaga, z którą możemy się zmierzyć w następnej rundzie.
Zapisz się do newslettera