Radosław Murawski wyprowadził Lecha Poznań jako kapitan na mecz z Żalgirisem Kowno (3:1) w drugiej rundzie kwalifikacji Ligi Konferencji Europy. Tuż przed przerwą środkowy pomocnik strzelił pięknego gola z dystansu.
Pobiegł wtedy w stronę narożnika, wziął piłkę i schował pod koszulką. To czytelny gest, znany z piłkarskich aren, oznaczający że żona piłkarza spodziewa się dziecka.
- Ten gol to dedykacja dla mojej żony i córeczki, która, mam nadzieję, będzie z nami w listopadzie. Cieszę się z bramki, bo to coś bardzo ważnego dla mnie. Rodzina zawsze była obok, nie tylko w tych najlepszych momentach, ale również tych trudniejszych - mówił Murawski, który już wcześniej chciał obwieścić światu, że po raz trzeci zostanie tatą.
Było to na finiszu poprzedniego sezonu, kiedy Kolejorz walczył z Jagiellonią Białystok (2:0). Wtedy sędzia podyktował w końcówce rzut karny. - Było już pewne, że żona jest w ciąży, więc miałem ochotę wtedy wziąć piłkę i podejść do jedenastki. Odpuściłem jednak w myśl zasady, że Kristofferowi Velde wszystko wpada - uśmiechał się środkowy pomocnik. Co ciekawe, Norweg jednak wówczas przegrał pojedynek z bramkarzem klubu z Białegostoku.
Lechita wyprowadził w czwartkowy wieczór zespół na boisko jako kapitan. Jak ocenia rezultat pierwszej odsłony z Żalgirisem Kowno?
- Wygrany mecz, to na pewno zawsze cieszy. Wydaje mi się, że o ile pierwsza połowa wyglądała kapitalnie w naszym wykonaniu, o tyle druga zupełnie inaczej. To jest ten największy niedosyt. Ale mamy zaliczkę przed rewanżem i to też istotne. Pokazaliśmy w wielu fragmentach kawał dobrej piłki. Jestem przekonany, że ten nasz futbol z każdym meczem będzie coraz lepszy - opowiadał Radek.
Podkreślał, że na drugą połowę zespół wyszedł z chęcią zdobywania kolejnych bramek. Nic jednak nie chciało wpaść. - A rywale wykorzystali nasz jeden błąd. W Europie tak się często dzieje, nawet z teoretycznie słabszym przeciwnikiem - dodał na koniec.
Zapisz się do newslettera