Ali Gholizadeh jest pierwszym piłkarzem z Azji w Lechu Poznań. A co za tym idzie i jest oczywiste - pierwszym, który wystąpi w Pucharze Azji. Przy tej okazji sprawdziliśmy, jak to historycznie wyglądało, jeśli chodzi o udział zawodników Kolejorza w mistrzostwach kontynentu, ale pod uwagę braliśmy dalsze wyprawy, czyli poza Europę.
Do tej pory jedynym, który w trakcie gry przy Bułgarskiej, poleciał na taki turniej poza Stary Kontynent, był Luis Henriquez. Panamczyk grał w Lechu w latach 2007-2015, a w reprezentacji wystąpił 88 razy. Często podróżował za ocean na spotkania drużyny narodowej, ale nigdy nie skarżył się na zmiany stref czasowych i po powrocie często deklarował, że jest gotowy wystąpić od razu w najbliższym meczu ligowym. Choć trenerzy oczywiście często dawali mu wtedy odpocząć.
Najważniejszą imprezą kontynentalną dla Panamy jest Złoty Puchar CONCACAF, czyli mistrzostwa Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów. Zawodnik zagrał w nim w 2005, kiedy zajął drugie miejsce, a także 2007 roku, w tym drugim przypadku chwilę przed pojawieniem się w stolicy Wielkopolski. A kiedy już zakładał niebiesko-białą koszulkę, to poleciał na turniej Gold Cup, który odbył się w 2011 roku - wówczas wystąpił w pięciu starciach, a Panamczycy odpadli dopiero w półfinale po porażce 0:1 ze Stanami Zjednoczonymi. Dwa lata później z udziału wyeliminowała go natomiast kontuzja.
Z tamtego rejonu świata byli w Poznaniu jeszcze Amerykanie, ale w ich przypadku występy w kadrze były już po przygodzie z Lechem. Dla przykładu Jimmy Conrad, który pomagał przez kilka miesięcy w ówczesnej drugiej lidze, w 2005 wystąpił w Gold Cup, a rok później znalazł się w kadrze USA na mistrzostwa świata. Z kolei w przypadku Ameryki Południowej mieliśmy podróże Henry Quinterosa oraz Hernana Rengifo na boje towarzyskie czy w eliminacjach mundialu, ale w Copa America nie wystąpili. Choć, co ciekawe, Quinteros w 2000 roku wziął udział w Gold Cup.
Zostaje zatem Afryka i tutaj sporo rozdziałów zostało napisanych, ale nigdy nie było sytuacji, żeby piłkarz pochodzący z tego kontynentu wyjeżdżał na Puchar Narodów Afryki w trakcie gry przy Bułgarskiej. Pierwszym mistrzem Polski z Czarnego Lądu był Derby Mankinka, który trafił do Kolejorza wiosną 1992 roku, kiedy trenerem był Henryk Apostel i wystąpił w zaledwie trzech spotkaniach, ale zapisał na swoim koncie tytuł mistrza kraju. Gracz z Zambii wcześniej najpierw czarował podczas Igrzysk Olimpijskich 1988 w Seulu, a później na mistrzostwach kontynentu, gdzie w 1990 roku zdobył brązowy medal, a dwa lata później - osiągnął ćwierćfinał oraz miejsce w jedenastce All-Stars turnieju. Przybył zatem do Polski już jako piłkarz utytułowany. Przypomnijmy, że niespełna rok po pożegnaniu z Poznaniem zginął w katastrofie lotniczej, kiedy leciał z reprezentacją Zambii na spotkanie eliminacji MŚ.
Rekordzistą pod względem udziałów w PNA spośród lechitów był natomiast Sekou Drame. Pierwszy raz zagrał z Gwineą w 1994 roku, a półtora roku później pojawił się oficjalnie w Lechu, w którym z przerwą grał do 1999. I ta przerwa jest kluczowa, bo bardzo niewiele brakowało, a poleciałby na mistrzostwa kontynentu jako zawodnik poznańskiego klubu. Sęk w tym, że zimą sezonu 1997/1998 trafił do Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski i formalnie był piłkarzem tej drużyny na turnieju, który odbył się w Burkina Faso. Już w XXI wieku w Pucharze Narodów Afryki zagrali w ekipie Zimbabwe Gift Muzadzi oraz George Mbwando, który w latach 90. byli przez chwilę w Poznaniu. Z kolei Daylon Claasen, kiedy grał w Lechu, latał na sparingi reprezentacji Republiki Południowej Afryki, m.in. wystąpił przeciwko Brazylii, ale nie był jego udziałem żaden turniej. Na PNA w 2017 roku poleciał za to z Kamerunem Arnoud Djoum, który wiosną 2015 zdobył z Kolejorzem mistrzostwo Polski, choć miał w tym bardzo niewielki udział.
I na koniec historia, która znalazła się w książce Lech od kulis, a dotyczy Senegalczyka Pape Samba Ba, który miał szansę zagrać w Pucharze Narodów Afryki, kiedy był piłkarzem Lecha. Zacytujmy zatem:
Rozegrał w Lechu 18 meczów, miał momenty lepsze i gorsze. Wiceprezes Radosław Sołtys ze względu na znajomość języka francuskiego stał się powiernikiem wszystkich tematów życiowych Pape. Okazało się, że ma żonę we Francji, w Paryżu. Dzwonił do niej dwa razy dziennie, korzystał w tym celu z telefonu stacjonarnego w siedzibie klubu. Przyszedł potem kosmiczny rachunek kilkadziesiąt tysięcy złotych, ale uznano, że OK - jeśli miało to spowodować lepsze samopoczucie zawodnika, to dlaczego nie.
Pewnego dnia wpadł podekscytowany:
- Prezesie, wkrótce przyjdzie do klubu faks z dobrymi wiadomościami.
- Obawiam się tych dobrych wiadomości w twoim przypadku - zażartował Sołtys.
- Prezesie, proszę mi wierzyć, zostałem powołany do szerokiej kadry Senegalu na Puchar Narodów Afryki.
- Dobra, dobra, nie ściemniaj.
Ale rzeczywiście, faks wypluł po chwili kartkę z senegalskiej federacji z listą 35 piłkarzy, a wśród nich był Pape Samba Ba. - No widzisz prezes, jaki jestem świetny - podsumował szczęśliwy lewonożny pomocnik.
Historia fajna, bo przecież w ekipie Lwów Terangi byli wtedy tacy gracze, jak Henri Camara z Wigan Athletic, Mamadou Niang z Olympique Marsylia, El Hadji Diouf z Bolton Wanderers, Lamine Diatta z Olympique Lyon, Pape Bouba Diop z Fulham, czy też Ferdinand Coly z Parmy. A wśród nich lechita. Poleciał na zgrupowanie, podczas którego miało odpaść 12 piłkarzy. W tym gronie znalazł się również lechita, co było do przewidzenia, ale i tak wyłowienie go z ligi polskiej to była ciekawostka. Gwoli ścisłości dodajmy, że Senegal zajął czwarte miejsce w PNA 2006.
Zapisz się do newslettera