- Wiedziałem, że może być trudno z grą od pierwszego meczu w sezonie. Musiałem być na to gotowy. Wiadomo, że od początku przygotowań walczyłem o pierwszy skład, ale ten nie był mi dany. Musiałem wtedy wszystko sobie dobrze poukładać w głowie, mocno pracować i czekać na szanse - mówi obrońca VfB Stuttgart Marcin Kamiński.
24-letni piłkarz latem odszedł z Kolejorza do VfB Stuttgart. Na regularną grę w pierwszy składzie tego zespołu musiał długo czekać. Na początku sezonu był jedynie zmiennikiem, później wypadł nawet z kadry meczowej. Pod koniec października dostał szansę gry od pierwszej minuty i… nie oddał już miejsca w składzie. - To było dla mnie nowe wyzwanie. Musiałem być spokojny. Cały czas robiłem swoje i czekałem na moment, gdy przyjdzie moja szansa. Musiałem też być czujny, żeby nie wpaść w dołek psychiczny. Wiadomo nie było to uczucie proste i przyjemne. Bardzo pomogła mi w tym momencie narzeczona, która jest ze mną w Niemczech. Jej wsparcie, szczególnie w pierwszym okresie, było bardzo ważne - podkreśla obrońca.
W zespole VfB Stuttgart rozegrał on do tej pory siedem spotkań. W pierwszym meczu zagrał na nietypowej pozycji defensywnego pomocnika. Do gry w środku pola był jednak przyzwyczajony, ponieważ w przeszłości występował na tej pozycji. - Trener pytał mnie czy grałem na tej pozycji. Tak naprawdę to było to kilka spotkań, ale wiem jak się poruszać w środku pola i nie było to dla mnie dużą trudnością. Spodziewałem się, że mogę tam wystąpić - przyznaje Kamiński. - Gdy już zacząłem grać to koncentrowałem się na tym by nie oddać miejsca w składzie. wiedziałem, że w tym momencie muszę udowodnić swoją przydatność dla drużyny - dodaje piłkarz.
Po nieudanym początku sezonu dla zespołu, ale też Kamińskiego, VfB Stuttgart wróciło na dobre tory. Po rundzie jesiennej zajmuje trzecie miejsce w ligowej tabeli i ma spore szanse na powrót do Bundesligi po roku nieobecności. - Początek był taki trochę zwariowany. Nie mogliśmy wygrać kilku spotkań z rzędu. Po zwycięstwie była porażka lub remis. Później się to znacznie poprawiło, bo mieliśmy kilka spotkań bez porażki i tylko z jednym remisem i to nam pomogło. Szkoda tych dwóch ostatnich spotkań, bo mogliśmy zakończyć rok na pierwszym miejscu - mówi lechita. - Cel jest oczywisty. Już w momencie podpisania kontraktu wiedziałem jakie mamy zadanie. W Lechu też zawsze chcieliśmy być na pierwszym miejscu. Byłem przygotowany do tego, by poradzić sobie z wysokim oczekiwaniami - zaznacza.
Piłkarz musiał też szybko zaaklimatyzować się na zapleczu Bundesligi. - Byłem przygotowany na to, że gra w Niemczech wygląda inaczej. Już na początku rozmów z klubem mówiono mi, że intensywność gry będzie większa, a na boisku trzeba też szybciej myśleć. Później okazało się, że to mają rację - przyznaje Kamiński, który oczywiście nie zapomina o klubie, którego jest wychowankiem. Cały czas interesuje się jego wynikami. - Śledzę losy Lecha, oczywiście w miarę możliwości. Życzę temu klubowi wszystkiego co najlepsze, aby nowy rok był dla niego lepszy. Uważam, że stać go na zdobycie dubletu. Widać, że drużyna złapała gaz i oby tak też było na wiosnę - kończy Kamiński.
Zapisz się do newslettera