Wybuch II wojny światowej odebrał Zygfrydowi Słomie młodość, możliwości edukacji, radość i prawo do uprawiania sportu. A on na przekór wszystkiemu i tak zrobił karierę.
Po wojnie Słoma był bardzo młodym człowiekiem, zdanym wyłącznie na siebie. Jego matka zginęła w Oświęcimiu, a ojciec był więźniem w Dachau. On i jego rówieśnicy łatwo się jednak nie poddawali. Ze zdwojoną energią rzucili się do odrabiania straconego czasu. Zupełnie przypadkowo osiemnastoletni Zygfryd, idąc zapisać się do szkoły, przystanął zaciekawiony obok dębickiego stadionu i dość długo przyglądał się treningowi piłkarzy KKS Poznań. Przypomniał sobie koniec lat, kiedy uganiał się za piłką po dębieckich placach, a za partnerów miał nie byle kogo, bo braci Aniołów - Jana, Leona i Teodora. Piękne, beztroskie czasy.
Zaciekawionego młodzieńca zaczepił trener Franciszek Bródka i namówił na piłkarski sprawdzian. Słoma w ten dość niecodzienny sposób już w marcu 1945 r. został juniorem reaktywowanego KKS. Związał się z poznańskim klubem na ponad 60. lat.
Piłkarz i prawnik
Urodził się 28 października 1927 r. w Poznaniu i ze stolicą Wielkopolski związał całe swoje futbolowe, a także zawodowe życie. Do wszystkich obowiązków podchodził z pełną odpowiedzialnością i zaangażowaniem. Sportowa sylwetka, dobre przygotowanie fizyczne, elegancja gry, a przede wszystkim umiejętności piłkarskie pozwoliły mu stać się jedną z najniezwyklejszych i najważniejszych postaci "Kolejorza". Elegancję, pracowitość i kulturę osobistą prezentował nie tylko na boisku, ale i poza nim.
Z koleją związany był nie tylko poprzez sport, ale także przez całe życie zawodowe. Po wojnie równolegle z nauką podjął pracę właśnie na kolei. Początkowo nie były to specjalnie wyszukane zajęcia - zwrotniczy, administracja niższego szczebla. Pracowitość, samozaparcie i wielka chęć kształcenia pozwoliły mu na prawdziwy awans zawodowy, którego finałem była długoletnia praca na stanowisku naczelnika Biura Prawnego Zachodniej DOKP. W trakcie kariery zawodniczej, choć nie było to przecież łatwe, pracował i studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Poznańskiego, a dyplom uzyskał w 1952 r., co w polskim futbolu było prawdziwym ewenementem. Później był trenerem i działaczem w Lechu, a także w poznańskim OZPN.
Zawsze blisko Lecha
Dość szybko trafił do pierwszej drużyny, by po dwóch latach walczyć ze swoim klubem o ekstraklasę i cel osiągnąć. Później było kilkanaście sezonów na pierwszoligowych boiskach, w sumie w latach 1948-61 - 222 spotkań i 17 zdobytych bramek. Grał niemal we wszystkich meczach Lecha, pauzował tylko z powodów kontuzji. W ciągu pierwszych 10 sezonów w latach
1948-57 tych opuszczonych spotkań uzbierało się zaledwie osiem. Dopiero w ostatnim roku występów na boiskach ekstraklasy w 1961 r. nie wystąpił w siedmiu meczach, oczywiście zawsze z powodu urazu.
Piłkarską karierę rozpoczynał od gry w ataku, potem długo występował w pomocy, ale najdłużej zarządzał po-znańską obroną. Przez cały ten czas bardzo blisko związany był z Teodorem Aniołem. Poznali się jeszcze przed wojną na dębieckich łąkach i na lata połączyła ich wspólna pasja. Grali razem w lidze i w reprezentacji, na wszystkich wyjazdach zajmowali wspólny pokój.
W tamtym okresie kopanie piłki dla nikogo nie było zawodem, na zupełnie innym poziomie stała opieka medyczna. Panowała też inna atmosfera wokół futbolu. Przyjaźnie zawiązywane z graczami rywalizujących drużyn (Słoma szczególnie ciepło wspomina krakusów - Jurowicza, Gracza i Parpana) nie były niczym rzadkim, a tym bardziej podejrzanym.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej nie rozstał się z futbolem, trenował m.in. pierwszy zespół "Kolejorza". Udzielał się też społecznie jako działacz w klubie i od 1962 r. w poznańskim OZPN. W Lechu przez wiele lat był też trenerem koordynatorem ds. młodzieży. Zawsze blisko piłkarskich wydarzeń, jeszcze do niedawna pojawiał się na meczach - i tych pierwszoligowych, ale również i grup młodzieżowych. Stał się łącznikiem tych starych dziejów Lecha ze współczesnością.
Piłka była lepsza
W porównaniu z dzisiejszym okresem niewielu dawnych lechitów grało w reprezentacji Polski, a jeśli już grali, to niewiele. Sam Słoma, zwany przez kolegów "Boćkiem" ze względu na charakterystyczny sposób poruszania się po boisku, wystąpił w pierwszej reprezentacji Polski ledwie dwukrotnie w 1950 r. Powody tego są dość prozaiczne - reprezentacja grała zdecydowanie mniej spotkań niż dzisiaj, a powoływano głównie piłkarzy ze Śląska, Warszawy i Krakowa. - Znaleźć się w niej było więc bardzo trudno, a i poziom polskiego piłkarstwa był wyższy - tłumaczy Słoma.
Nie należy też zapominać, że grała wówczas mecze tzw. reprezentacja CRZZ, która de facto była reprezentacją Polski. Takich spotkań Słoma zaliczył ok. 40. Grano również liczne spotkania pomiędzy reprezentacjami miast, np. w Pucharze Kałuży, a Słoma był etatowym reprezentantem grodu Przemysła. Zdarzało się też, że trzeba było zrezygnować z wyjazdu na kadrę ze względów na naukę lub pracę zawodową. - Mnie raz się przytrafiło, że nie pojechałem z pierwszą reprezentacją na mecz do NRD, bo mój wykładowca, choć olimpijczyk, nie wyraził na to zgody - dodaje pan Zygfryd.
Piłka nożna dawała możliwość realizacji młodzieńczy marzeń, pozwoliła Zygfrydowi Słomie nawiązać nieprzemijające przyjaźnie, poznać wiele wspaniałych osób, wreszcie wypatrzeć i przygotować do gry pokolenia młodych piłkarzy. Nikt z bliskich nie poszedł w jego ślady. - Obaj moi synowie, Ryszard i Jerzy, nawet trenowali jakiś czas piłkę nożną. Sami sobie uświadomili, że niczego wielkiego w piłce nie osiągną, wybrali więc naukę i pracę zawodową. U wnuka Karola zauważyłem smykałkę do piłki i niemałe umiejętności, ale piłkarzem też nie zostanie. Dziś by coś w futbolu osiągnąć, trzeba poświęcić się mu bez reszty. Wyboru dokonuje się bardzo wcześnie - uważał Słoma.
Ze względu na stan zdrowia Słoma w ostatnich latach nie pojawiał się już na stadionie Lecha, choć wyniki młodszych kolegów śledził z uwagą. W styczniu 2006 r. zakończył oficjalnie blisko 60-letnią przygodę z Lechem. Czy zawsze był przez wszystkich należycie doceniony? On sam skromnie stwierdza, że tak.
Zapisz się do newslettera