Dzisiejsze spotkanie może mieć szczególny wymiar dla Tomasza Bandrowskiego. Wychowanek Zrywu Pawłowiczki prawdziwe szlify piłkarskie zdobywał w niemieckim Energie Cottbus. Bandrowski szybciej zadebiutował w Bundeslidze niż w polskiej Ekstraklasie.
Do rodzimej ligi powrócił na początku 2008 roku i podpisał kontrakt z Lechem Poznań. Defensywny pomocnik szybko stał się ważnym elementem drużyny Franciszka Smudy, a potem Jacka Zielińskiego. Z Kolejorzem Bandrowski wywalczył Mistrzostwo Polski, a także sięgnął po Puchar Polski i Superpuchar. W sezonie 2010/2011 reprezentacyjny pomocnik zmagał się z poważną kontuzją biodra i wystąpił tylko w dziewięciu meczach. Latem 2011 roku wygasła jego umowa z Lechem. Bandrowski nadal był kontuzjowany, ale klub wciąż pomagał mu w rehabilitacji. Na początku tego roku poznaniacy mieli pierwszeństwo w negocjacjach z zawodnikiem, jednak do porozumienia nie doszło, a piłkarz trafił do Jagiellonii Białystok.
- Nie wróciłem jeszcze do swojej optymalnej dyspozycji. Brakuje mi tego ogrania sprzed kontuzji i na pewno ilość spotkań, które będę rozgrywał pomoże mi w jego nabraniu. Liczę, że z meczu na mecz moja forma będzie rosła i wrócą pewne automatyczne zachowania boiskowe. Swój czas spędzony w Poznaniu wspominam bardzo dobrze. Przede wszystkim pamiętam świetną atmosferę w drużynie, ale w chwili meczu jestem poza tym. Wiadomo, że na boisku jakiekolwiek znajomości się nie liczą. Trzeba grać i być zaangażowanym tak jak w innych pojedynkach ligowych - mówi dla portalu www.jagiellonia.pl, były pomocnik Lecha Poznań, a obecnie zawodnik Jagiellonii Białystok.
O sentymentach nie może być mowy, zwłaszcza jak spojrzy się w ligową tabelę. Jagiellonia w czterech wiosennych meczach zdobyła tylko jeden punkt i zespół z Białegostoku niebezpiecznie zbliżył się do strefy spadkowej. - W lidze nie idzie wielu zespołom. To taka megaprzeplatanka. Niedawno przecież wszyscy chcieli zwalniać Maćka Skorżę, a w czwartek ten przedłużył umowę. Jesteśmy teraz na dole, ale pracujemy, ćwiczymy i koncentrujemy się. Nie możemy pozwolić na powtórkę scenariusza z Warszawy, kiedy to po strzeleniu bramki w nasze poczynania wkradło się trochę nonszalancji. Myśleliśmy, że mamy już Polonię, że jest ona na kolanach i wtedy dostaliśmy trzy bramki. To nie może się powtórzyć - przestrzega na oficjalnej stronie Jagiellonii, trener tej drużyny Tomasz Hajto.
Bramka, o której wspomina szkoleniowiec białostoczan była pierwszą zdobytą przez Jagiellonię w tym roku. Skuteczność to jednak nie jedyny problem klubu z Podlasia. Jaga nie dość, że strzeliła tylko jednego gola to straciła aż siedem. Liczbowo ich bilans wiosenny prezentuje się fatalnie, ale postawa na boisku nie jest aż tak słaba i zespół z Białegostoku był już w tym roku chwalony za swoją grę. - Wszyscy zauważają, że gra nie wygląda najgorzej. Popełniamy za dużo błędów, a nawet w polskiej ekstraklasie są one brutalnie wykorzystywane. Grałem przecież w obronie. Te wszystkie nasze stracone bramki oglądałem osiem albo i nawet dziesięć razy i muszę powiedzieć, że te błędy są karygodne. Każdy gol dla przeciwnika to w dużej mierze nasza zasługa i to nie któregoś zawodnika a całej drużyny. Musimy to wyeliminować - dodaje trener Jagiellonii i były reprezentant Polski oraz gracz takich klubów jak Schalke Gelsenkirchen czy MSV Duisburg.
Zapisz się do newslettera