W naszym cyklu wrócimy do mistrzowskiego sezonu na stulecie Lecha Poznań. Wtedy 1 kwietnia 2022 - i nie był to na pewno primaaprilisowy żart - Kolejorz wygrał we Wrocławiu ze Śląskiem 1:0. - Brawo, jeszcze żyjemy! - ten komentarz z poznańskiej ławki po końcowym gwizdku pokazuje, jak ważna była ta konfrontacja w kontekście końcowych rozstrzygnięć sezonu. W sobotę w bardzo podobnym momencie rozgrywek oba kluby spotkają w stolicy Dolnego Śląska.
Czy to było ważne starcie? Bardzo ważne! Wystarczy krótko opisać, jak wyglądała tabela po 27. kolejce, bo właśnie w tej doszło do wrocławsko-poznańskiej konfrontacji. Lech po wygranej miał 55 punktów, tyle samo co Raków Częstochowa, a punkt więcej Pogoń Szczecin. Rywale nie potknęli się wówczas w ten pierwszy weekend kwietniowy, bo częstochowianie wygrali w Grodzisku Wielkopolskim z Wartą 2:0, a szczecinianie w Łęcznej w Górnikiem aż 4:0. Ewentualna strata punktów mogła być zatem niezwykle kosztowna, bo przeciwnicy mogliby złapać bufor bezpieczeństwa i go nie stracić w końcówce rozgrywek. Lech jednak był pozostał w kontakcie i skorzystał z tego na finiszu.
A wyprawa po trzy punkty rozpoczęła się bardzo nerwowo. Wystarczy tutaj zacytować fragment z książki Lech od kulis autorstwa Macieja Henszela:
Zespół zszedł z treningu, jadł obiad i szykował się do tego, żeby ruszyć na Dolny Śląsk. Ja pojawiłem się u szkoleniowca jak zwykle kwadrans przed planowaną konferencją prasową. Na moment skoczymy naprzód, bo po niej czytałem opinie na Twitterze i przeważały takie, że mimo ważnego momentu sezonu, opiekun Niebiesko-Białych jest wyjątkowo wyluzowany, ze swadą i dowcipem odpowiada na każde pytanie, z tego należy czerpać optymizm. Wtedy odpisałem, że pewnie kiedyś będzie okazja opowiedzieć jak to wtedy wyglądało od kulis, bo akurat pozory najczęściej mylą.
Zwykle przed pójściem na spotkanie z dziennikarzami podpowiadam, o co może być pytany, starając się skorzystać z doświadczenia i to przewidzieć. Do tego, czy w mediach pojawiły się jakieś nowe tematy, o które może zostać zahaczony. Tego dnia jednak był wyraźnie rozkojarzony, podminowany, wręcz rozgniewany.
- Panie Macieju, nie rozmawiajmy dziś, weźmiemy konferencję na żywioł - oznajmił od razu na wstępie i widać było, że coś zupełnie innego zajmuje mu głowę. Po chwili zdążył rzucić tylko krótkie pardon i lotem błyskawicy wybiegł z pokoju. Słychać było tylko jak krzyczy na korytarzu do swoich asystentów: - Czy wy możecie mi do jasnej cholery dowiedzieć się, kto ostatecznie jedzie na mecz. Zostało pół godziny do wyjazdu, a ja nie znam kadry na spotkanie ligowe, to jest jakaś paranoja!
To był ten dzień, kiedy infekcje pokonały Mikaela Ishaka, a także Antonio Milicia. Nie mogli wsiąść do autokaru. Co prawda, lekarz zapewniał, że postawi ich na nogi i zostaną dowiezieni do Wrocławia, bo to na szczęście niedaleko, ale Szwed nawet będąc na miejscu nie miał szans postawić nogi na boisku. Z kolei Chorwat wytrzymał tylko 45 minut i musiał wejść za niego Joel Pereira.
Kiedy oznajmiłem trenerowi, że musimy już iść, to zabrał się, ale ze złości trzasnął drzwiami w gabinecie. Jadąc na czwarte piętro nie odezwaliśmy się słowem. Na górze po włączeniu kamer… zupełnie inny człowiek. Kameleon. Kiedy skończył i wracaliśmy, to odezwał się pierwszy: - Panie Macieju, bardzo przepraszam, ale ten sezon to jest taki rollercoaster, że ledwo wyrabiam. A tu jeszcze takie nieszczęścia nas spotykają.
Odpowiedziałem, że nie ma tematu, bo nic się nie stało i doskonale go rozumiem, bo wszyscy pracownicy w klubie są zaangażowani w walkę o upragnionego majstra i denerwują się także bardzo mocno, trzymając przy tym kciuki.
Tyle cytatu. A teraz fakty meczowe. Na początku drugiej połowy bramkarz Mickey van der Hart kopnął na połowę rywala, a tam ruszył Michał Skóraś. Wpadł w pole karne i pokonał golkipera. Skromne 1:0 utrzymało się do końcowego gwizdka. Wszyscy odetchnęli, padły słowa o tym, że wciąż żyjemy i jesteśmy w grze. Nawiasem mówiąc, teraz znów pod dużym znakiem zapytania stoi występ Antonio Milicia, którego wówczas pokonała infekcja. A zatem - wynikowa powtórka z rozrywki? Nie mamy nic przeciwko temu! Zwłaszcza, że i termin podobny, bo gramy 29 marca.
Zapisz się do newslettera
Zapisz się do newslettera