Aż do osiągnięcia pełnoletności grywał pół-profesjonalnie zarówno w piłkę nożną, jak i ręczną. Ostatecznie zdecydował się na futbol, a jego kariera piłkarska wiodła przez polskie boiska aż po niemiecką Bundesligę. Po jej zakończeniu - za namową syna - zdecydował się na pracę szkoleniową. Mowa o Dariuszu Żurawiu, nowym trenerze rezerw Lecha Poznań.
W wieku osiemnastu lat był pan lepszym szczypiornistą czy piłkarzem?
- W piłkę ręczną grałem w klubie i to dosyć dobrze. Dopiero później przyszedł czas na profesjonalne treningi piłkarskie, dlatego trudno mi dziś to ocenić.
Może pan sobie teraz wyobrazić zawodnika, który mając dopiero osiemnaście lat zdecydowanie stawia na futbol?
- Dzisiaj byłoby to ciężkie do zrealizowania. Całkiem inaczej wygląda szkolenie, klub, podejście do młodego piłkarza. Jeśli ma on odpowiednie predyspozycje, w tym wieku powinien już pukać do drzwi pierwszego zespołu.
Czy pan przechodząc do seniorskiej piłki napotykał na te same problemy, co pana piłkarze? Czy trochę się to pozmieniało?
- W porównaniu z tamtym okresem dzisiaj młodzi, mówiąc w cudzysłowie, mają momentami za dobrze, za łatwo im to wszystko przychodzi. Mają boiska, odnowę, wyżywienie, agentów. To nie jest nic złego, po prostu kiedyś przede wszystkim liczyły się charakter, rozpychanie się łokciami czy walka o swoje.
Kilka lat temu powiedział pan, że zawodnicy występujący na co dzień w ekstraklasie czy niższych ligach prezentują słabszy poziom niż dwadzieścia lat temu. Przyczynę tego stanu rzeczy widział pan w słabszych charakterach zawodników. Podtrzymuje pan tę opinię?
- Może cały czas jest to jednym z czynników o tym decydujących. Teraz bardzo dużo młodych piłkarzy w wieku 18-20 lat wyjeżdża za granicę, co kiedyś było trudniejsze. To też pewnie jest powodem nieco niższego poziomu naszych rozgrywek. Ja na przykład wyjechałem w ostatnim możliwym momencie, w wieku dwudziestu siedmiu lat. Nie brakowało jednak klasowych graczy, którzy całą karierę występowali w naszym kraju i tutaj ją kończyli.
Jeszcze wiosną trenował pan drugoligowy Znicz Pruszków, teraz przyszedł czas na trzecioligowe rezerwy Kolejorza. Jak pan traktuje tę zmianę?
- Absolutnie nie postrzegam tego w kontekście jakiejś degradacji. Przyszedłem do dobrze zorganizowanego klubu, który jak pokazują przykłady Mariusza Rumaka czy Ivana Djurdjevicia, jest trampoliną także dla trenerów. Liczę, że praca tutaj pomoże mi w moim rozwoju szkoleniowym, że w przyszłości będę szedł tylko wyżej.
Kiedy u pana pojawił się pomysł pójścia w szeroko pojęte szkolenie?
- Był taki moment, kiedy skończyłem grać w Arce Gdynia i chciałem po prostu odpocząć od piłki. Syn zaczął mnie namawiać do tego, żeby stworzyć grupę w jego roczniku i ją poprowadzić. Poszło to wszystko lawinowo i bardzo sprawnie. Po roku gry w lidze okręgowej awansowaliśmy do wojewódzkiej, a ja bardzo miło wspominam ten okres. Później już postanowiłem zrobić kolejne kursy i tak się to potoczyło.
Czy po kilku latach czuje pan wdzięczność wobec syna, że wyszedł z taką inicjatywą?
- Na pewno (śmiech). Wydaje mi się, że i tak do tej piłki bym wrócił w takiej czy innej roli. Przez lata człowiek zgromadził tyle wiedzy piłkarskiej, pracował z wieloma świetnymi trenerami, że szkoda byłoby to zmarnować.
Jednym z tych szkoleniowców był Ewald Lienen, o którym mówił pan jako najlepszym, z którym pracował. Czym dokładnie zaimponował panu Niemiec?
- To trener, z którym każdy piłkarz w zespole miał świetny kontakt. Nie oceniam go w tym momencie pod względem merytorycznym, treningowym, bo pracując w Bundeslidze warsztat musisz mieć odpowiedni. Mi się z nim pracowało bardzo dobrze, potrafił krzyknąć, ale i przyjść porozmawiać na spokojnie, pożartować. Swoich trenerów zawsze szanowałem, bo każdy sam wybiera sobie model pracy i trzeba było jego decyzje akceptować.
Jeśli więc miałby pan zapożyczyć jedną rzecz od Lienena, byłby to dobry kontakt z zawodnikami?
- Zdecydowanie tak. Dobry kontakt z piłkarzami jest bardzo ważny. Potwierdziła to także moja wcześniejsza praca w Polsce. Jeśli człowiek nie zbuduje dobrej relacji z zespołem, szybko zginie.
Woli pan sytuację, gdy jego drużyna przegrywa po ładnej grze i szalonym meczu 3:4, czy raczej szanujemy punkt po nudnym bezbramkowym remisie?
- Wszystko zależy od okoliczności, ale zdecydowanie bliżej mi do tego pierwszego, czyli dobrej gry. Nieco kłóci się to z boiskową pozycją, którą zajmowałem jako piłkarz. Bardziej pewnie chodzi o to, że grywałem w klubach, które atakowały, nie chciały się tylko bronić, chciały prezentować ładny futbol. Tak też wyobrażam sobie grę swoich zespołów. Nie znaczy to jednak, że będziemy atakować jedenastoma zawodnikami. Co nam to da, skoro przegramy dla przykładu 0:2 po dwóch kontrach. Trzeba znaleźć odpowiedni balans i zachować proporcje przy przejściu z ataku do obrony i na odwrót. Ostatecznie i tak zawsze opowiem się za ofensywną grą.
W wolnym czasie woli pan oglądać Bundesligę, Serie A czy też Premier League?
- Najmniej oglądam Serie A. Z racji sentymentu najczęściej zdarza mi się włączyć Bundesligę, natomiast najbardziej niesamowita jest liga angielska. Obok hiszpańskiej stanowi ona bez wątpienia europejski top.
Pytam, bo w każdej z nich występują zawodnicy, do których rozwoju także pan dołożył swoją cegiełkę za czasów pracy w pierwszym zespole Lecha. Mowa o Karolu Linettym, Janie Bednarku oraz Marcinie Kamińskim, z którymi odbywał pan indywidualne zajęcia po treningach Kolejorza.
- Oczywiście śledzę ich poczynania, z każdym z nich wraz z Tomkiem Rząsą wiele pracowaliśmy. Tyczy się to zresztą także Macieja Skorży i reszty sztabu. Z niektórymi dalej mamy kontakt, piszemy smsy, na pewno cieszę się z każdego ich sukcesu. Przeszli przez drogę, którą zaproponował im Lech, a następnie poszli dalej. Liczę, że uda nam się wychować w akademii ich następców, później rozwinąć ich w drugim zespole, a na końcu wypromować w pierwszej drużynie.
Jakie jest największe wyzwanie związane z prowadzeniem ekipy rezerw Kolejorza?
- To jest zespół, którego kadra będzie ruchoma. Ona nie liczy dwudziestu kilku graczy, z którymi pracuje się na co dzień. Mamy przypływ piłkarzy z juniorów starszych, ale także z pierwszego zespołu - to wszystko trzeba będzie umiejętnie poukładać i zorganizować. Wiem jednak, że w akademii mamy tylu kompetentnych i pomocnych trenerów oraz pracowników, że uda się to osiągnąć.
Rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera