W nowym cyklu będą prezentowane sylwetki najbardziej znanych, najbardziej zasłużonych i najbardziej lubianych piłkarzy w dziejach Lecha Poznań. Nie będzie żadnej sztywno ustalonej kolejności czy reguł prezentacji ani chronologicznej, ani alfabetycznej. Z pewnych względów od razu łamiemy tę zasadę i rozpoczynamy alfabetycznie i chronologicznie, od litery A i od najstarszego żyjącego piłkarza z kolejarskim rodowodem - Stanisława Atlasińskiego.
A co ciekawe, tekst poświęcamy piłkarzowi, który choć na trwałe zapisał się w dziejach poznańskiego klubu, to nigdy nie zagrał w Lechu! Oczywiście w zespole o nazwie Lech. Niezwykle sympatyczny i pogodny Stanisław Atlasiński 9 kwietnia tego roku obchodził swoje 86. urodziny! Od razu trzeba dodać, że w wyśmienitej kondycji!
Na świat przyszedł w niemieckim miasteczku Kray pod Essen. Tego pobytu na obczyźnie nie pamięta zupełnie, bo w raz z rodziną przybył do Poznania jako niespełna roczne pacholę. Mały Staś, niezwykle utalentowany ruchowo, całymi dniami grywał w ukochaną piłkę. Razem z kolegami założył nawet własną drużynę, nazwaną dość dziś zaskakująco… Wisełką.
Nazwa kojarzyła się patriotycznie z największą polską rzeką, a młodzieńcza fantazja kazała chłopcom spoglądać dalej niż płynąca nieopodal Warta. Czołową postacią tej dzikiej drużyny był także i inny Atlasiński – Czesiu, młodszy brat Stanisława. On jednak nie zrealizował swoich marzeń futbolowych, przedwcześnie umierając w wyniku nagłej choroby zakaźnej. Swoje młodzieńcze mecze dębiecka Wisełka rozgrywała za zgodą kierownictwa KPW na boisku przy Grzybowej. Zadowolenie było obopólne - chłopcy grali na prawdziwym piłkarskim placu, a działacze KPW mieli darmowy narybek do swojej drużyny.
- W ten to sposób wypatrzył mnie ówczesny trener KPW Stanisław Kwiatkowski i zaprosił na treningi. Był rok 1934, ja miałem 15 lat i pękałem z dumy, mogłem grać w prawdziwym klubie. Grałem oczywiście w drużynie juniorów, a naszym największym sukcesem było dotarcie w 1937 do półfinału mistrzostw Polski juniorów, w którym to przegraliśmy po zaciętych pojedynkach z Wisłą Kraków. Z tej drużyny do pierwszego zespołu trafiłem wraz z Mieczysławem Tarką, a grał już tam Eda Białas. Odtąd do wybuchu wojny grałem we wszystkich meczach I zespołu KPW - wspomina z rozrzewnieniem pan Stanisław.
Atmosfera w KPW była prawdziwie rodzinna, wszystkich łączył sportowy cel. Dla młody graczy, w tym i popularnego Atlasa, wyróżnieniem była wspólna gra i zwracanie się po imieniu do seniora zespołu Antoniego Jegierskiego. Innym graczem, który szczególnie imponował Atlasińskiemu, był wysoki, bramkostrzelny napastnik KPW Józef Gośliński.- To był mój taki młodzieńczy idol, choć oczywiście na żywo ani też w telewizji nie dane mi było obejrzeć najlepszych wówczas piłkarzy świata, choćby tylko tych polskich.
W trudnym czasie okupacji hitlerowskiej poznańska piłka nie umarła. Organizowano mecze towarzyskie, a nawet konspiracyjne mistrzostwa Poznania. Atlasiński grał w drużynie Dębiec, złożonej z byłych lub przyszłych piłkarzy kolejowego klubu. Z charakterystyczną dla siebie pogodą wspomina ten czas: - To był ciężki okres. Nie raz mieliśmy przerywany mecz przez policję i trzeba było uciekać. To była walka o życie. Ale byliśmy młodzi i pełni energii. A sport dawał nam nadzieję na wolność.
Po wojnie w marcu 1945, jak tylko reaktywowano KKS Poznań, pan Stanisław zgłosił się do klubu i wkrótce wraz z kolegami rozpoczął boje o ekstraklasę. Cieszył ich każdy trening, każda wspólna gra. Byli głodni nie tylko wolności, ale przede wszystkim swobodnego uprawiania sportu. I choć wojna zabrała im najlepsze lata kariery, oni się nie poddawali. W sezonie 1945/46 Stanisław Atlasiński był prawdziwą opoką swej drużyny, zagrał we wszystkich 31 meczach i zdobył w nich aż 34 bramki. Występował też w reprezentacji Poznania. 29 maja 1948 w Łodzi spełniło się jego wielkie marzenie - po raz pierwszy zagrał w ekstraklasie w meczu z miejscowym ŁKS-em (KKS przegrał 2:3 i była to jedyna ligowa porażka Atlasińskiego!).
W kolejnym meczu z Garbarnią jego bramka w 78. minucie pozwoliła wywieźć z grodu Kraka cenny remis. Sportowy tryb życia, dobra technika i zwinność powodowały, że kontuzje szczęśliwie omijały Atlasińskiego przez całą karierę. Niestety, do czasu. W swoim 6. ligowym występie z Tarnovią na wyjeździe doznał przykrego urazu lewego kolana. Jak się okazało, było to jego ostatnie 80 minut na boiskach ekstraklasy, okraszone znów golem, nigdzie jednak nie odnotowanym. Krakowscy sprawozdawcy błędnie przypisali te bramkę Teodorowi Aniole i tak już zostało. A skromny pan Stanisław nigdy nie zabiegał o to trafienie - Teodor zawsze strzelał najwięcej goli, to ja już tego nie dementowałem. Grałem przecież dla drużyny!
O powrót na piłkarskie boisko walczył do 1949. Bezskutecznie. Na nic zdały się nawet konsultacje u słynnego ortopedy prof. Wiktora Degi. Medycyna wówczas była bezradna i piłkarz musiał poświęcić się już tylko pracy zawodowej, oczywiście na kolei! Na początku lat siedemdziesiątych w ślady ojca próbował pójść jego syn Hieronim, trenujący w juniorskim zespole Lecha. Ale i jemu kontuzja kolana, jakżeby inaczej, również lewego, uniemożliwiła uprawianie sportu. Małe są nadzieje na kontynuowanie rodzinnych tradycji przez wnuka pana Stanisława – Roberta. Chłopca, choć podobno utalentowanego, bardziej pociągają komputery i muzyka. Atlasiński - nestor poznańskiego klubu, mimo że nie gra w piłkę już od ponad 55 lat, żywo interesuje się sprawami Lecha, a od czasu do czasu odwiedza swych młodszych kolegów na Bułgarskiej podczas pierwszoligowych spotkań.
Sam prowadzi pogodne i spokojne życie w podpoznańskim Puszczykowie, często sięgając do albumów z fotografiami i innych pamiątek ze swojej futbolowej kariery. Jest niezłym gawędziarzem, a że i dysponuje znakomitą pamięcią, czas spędzony w jego towarzystwie dla każdego sympatyka Kolejorza musi być przyjemnością. Choć w swoim ukochanym klubie nie osiągnął jakichś znaczących sukcesów, choć w ekstraklasie rozegrał ledwie pół tuzina spotkań, to i tak stał się ważną postacią w dziejach Lecha, wartą przypomnienia szczególnie najmłodszym kibicom. Zawsze elegancki i kulturalny, na boisku i poza nim.
Jan Rędzioch
Tekst został opublikowany w programie meczowym "Heeeej Lech" w numerze 78 na mecz z Legią Warszawa*.
* tekst oryginalny z zachowanymi datami i informacjami aktualnymi na dzień publikacji artykułu. Obecnie bohater publikacji ma 97 lat.
Zapisz się do newslettera