2017-03-13 19:22 Jan Rędzioch

Tydzień z historią: Marsylska tajemnica

Prawdopodobnie wszystkie okoliczności tajemniczych dolegliwości piłkarzy Lecha podczas meczu w Olympique Marsylia pozostaną tajemnicą na zawsze.

Kiedy jesienią 1992 r. w ekipie Lecha na mecz pucharowy o Ligę Mistrzów z IFK Göteborg znalazł się kucharz z hotelu „Polonez” z bagażem licznych wiktuałów i sprzętu, wywołało to w Poznaniu zadziwienie. Później takie działania stały się standardem, a troska o kulinarne potrzeby piłkarzy okazała się wcale nie taką błahostką. Przyspieszony kurs zakulisowych i nikczemnych działań w europejskich pucharach Kolejorz przeszedł dwa lata wcześniej w Marsylii.

Gdy 25 października 1990 r. piłkarze Lecha po jednym z najwspanialszych spotkań w swojej historii i w dziejach całego polskiego futbolu pokonali 3:2 najsilniejszą wówczas europejską ekipę – Olympique Marsylia, nikt nie przypuszczał, iż dwa tygodnie później prawdziwy sport przegra z pozaboiskowym matactwem, a Kolejorz w białych rękawiczkach zostanie brutalnie wyeliminowany z PEMK. Rewanż na Stade Velodrome do dziś stanowi zadrę w sercach poznański kibiców, choć żal narastał powoli, z odkrywaniem kolejnych aferalnych wątków.

By poznać prawdę o wydarzeniach z Marsylii, trzeba się cofnąć do roku 1986. Wówczas to upadający sportowo Olympique przejął jako jego prezydent i sponsor niejaki Bernard Tapie – 44-letni Paryżanin, biznesmen i polityk (był nawet ministrem w socjalistycznym rządzie Pierre'a Bérégovoy), okazjonalnie piosenkarz i aktor (zagrał m.in. z naszym Danielem Olbrychskim w obrazie Claude Lelouche „Mężczyźni, kobiety: sposób użycia”, a także w serialu „Komisarz Valence”). W wielu kręgach był jednak postrzegany jako zwyczajny malwersant i aferzysta. Gdy nadarzyła się okazja przejęcia czyjegoś majątku czy upadającej firmy, przeprowadzenia zyskownego, ale nieco ciemnego interesu, tam pojawiał się niczym sęp właśnie Tapie. Nie wahał się intrygami przejąć nawet znanej organizacji ekologicznej „Czyste życie”, byle tylko odnieść choćby tymczasowe korzyści.

Nie przynosiło mu to rzecz jasna chwały ani tym bardziej przyjaciół, ale szemraną działalność wprowadził także na niwę sportową i do Olympique. Gdy po trzech kolejnych latach przyszły pierwsze sukcesy – mistrzostwo i Puchar Francji, zachwycano się skutecznością nowego prezydenta klubu i marzono, by jego ekipa, jako pierwszy francuski klub, wywalczyła najważniejszy z europejskich pucharów – PEMK. Nie liczyły się metody, ważny był cel.

W Marsylii meldowali się coraz lepsi piłkarze - reprezentanci Francji: Manuel Amoros, Basile Boli, Bernard Casoni, Eric Cantona, Jean-Pierre Papin, Bernard Pardo, Jean Amadou Tigana, Philippe Vercruysse i międzynarodowy zaciąg: Abedi Ayew-Pele z Ghany, Brazylijczyk Jose Carlos Mozer, Serb Dragan Stojkovič i znakomity Anglik Chris Waddle. I z takim to europejskim potentatem przyszło się mierzyć Kolejorzowi w drugiej rundzie PEMK sezonu 1990/91. W swoim trzecim starcie w tym pucharze Lech po raz pierwszy przebrnął i w to znakomitym stylu pierwszą przeszkodę, a stało się to po dwumeczu z greckim mistrzem – Panathinaikosem Anteny.

Przed losowaniem kolejnej rundy trenerski duet Andrzej Strugarek i Jerzy Kopa nie chciał trafić już na tym szczeblu na Olympique Marsylia i Crvenę Zvezdę Belgrad. Obie ekipy ostatecznie zmierzyły się w finale PEMK, a w 1/8 poznaniacy trafili niestety na mocarzy z Marsylii. Absolutnym faworytem pozostawał Olympique. Nikt nawet nie próbował porównywać finansowych możliwości obu drużyn, ale bardzo obrazowo różnicę tę przedstawił Kopa porównując swoje ówczesne pobory w wysokości 2 tysięcy marek do zarobków trenera Olympique, sławnego Franza Beckenbauera, które wynosiły – bagatela – 400 tysięcy marek. Lech wydawał się więc bez szans już w pierwszym spotkaniu na Bułgarskiej.

Mimo to Francuzi zadbali przed tą potyczką o wiele ważnych spraw organizacyjnych. Do stolicy Wielkopolski przybyli prywatnym samolotem, dokonali rezerwacji całych pięter w hotelach Poznań i Polonez, zapowiedzieli obecność w swej ekipie dwóch kucharzy i kelnerów w specjalnej obstawie. W stolicy Wielkopolski potraktowano to jako ekstrawagancję i przesadę, bo po cóż chronić wodę mineralną, jakieś garnki i mieszającego w nich kuchtę.

Emisariusze z Marsylii ustalili też dogodne dla siebie warunki transmisji telewizyjnej, nieźle wynagradzając przypartych do muru poznańskich działaczy. Chodziło o zmianę terminu meczu z środy na czwartek i godziny jego rozpoczęcia, na dogodną w celach marketingowych dla Olympique. Poznaniakom trudno było odrzucić kuszącą propozycję i wzgardzić sumą 100 tysięcy dolarów za prawa do reklam wokół boiska, a że Tapie przejął już wówczas większość akcji Adidasa, to do transakcji dołożono sprzęt tego producenta wart kolejnych 50 tysięcy zielonych. Ponadto Francuzi podjęli całą ekipę Lecha na swój koszt w Marsylii, a sponsorująca Olympique firma Panasonic dołożyła jeszcze duży telewizor i magnetowid. Sprzęt ten długo służył na Bułgarskiej i przypominał tamten czas.

Ubogi krewny z radością brał kolejne prezenty, ale ta właśnie bieda doprowadziła Kolejorza do mało szczęśliwego finału. Francuzi z wielką pieczołowitością zadbali o wszystkie szczegóły organizacyjne, zapominając o najważniejszym – rozpracowaniu rywala. Odwrotnie działali w Kolejorzu, a zdaniem Jerzego Kopy każdy z Marsylczyków był doskonale rozpracowany przez poznański sztab szkoleniowy. Taki Damian Łukasik do znudzenia ćwiczył zagrania mające zatrzymać groźnego Erica Cantonę. Ciężka praca treningowa jego i kolegów przyniosła efekt podczas meczu, kiedy to bezradny i sfrustrowany Cantona potrafił z wściekłości Damiana jedynie opluć.

Mecz na Bułgarskiej rozpoczął się dla Francuzów znakomicie, gdy Laurent Fournier po nieudanej pułapce ofsajdowej obrony gospodarzy już w 7 min. umieścił piłkę w bramce Sidorczuka. W takich momentach polskie drużyny zwykle załamywały się i prosiły rywala o najniższy wymiar kary, ale nie tamten Kolejorz. Poznaniacy zagrali znakomicie, bo nie mieli w swych szeregach ani jednego słabego punktu. Na skrzydle szalał Mirosław Trzeciak i po jego zagraniach jeszcze do przerwy Lech objął prowadzenie 2:1. W drugiej części do strzelców bramek – Damiana Łukasika i Bogusława Pachelskiego – dołączył Andrzej Juskowiak, zdobywając w 58 minucie swego jedynego w europejskich pucharach gola dla Kolejorza. Fenomenalny Waddle zdołał ustalić wynik na 3:2 i mega sensacja stała się faktem.

„Kaiser” Beckenbauer z trudem starał się po meczu ukryć frustrację, choć z wielką klasą potrafił docenić grę rywala. Komplementy takiego piłkarskiego autorytetu musiały smakować wszystkim ludziom Lecha, a w Poznaniu zapanowała tak wielka euforia, że wietrzono sensację także w rewanżu. Jednak dobrze zorientowani już wówczas ostrzegali przed nieczystymi działaniami wszechwładnego bossa Olympique. Tapie w prasowych wywiadach podkreślał, że nie może sobie pozwolić na porażkę i zrobi wszystko, by zagrać w finale PEMK. Co mogło więc grozić poznaniakom w Marsylii? Przekupiony sędzia, spreparowana murawa, czy może wrogo nastawiona publiczność? Bo nic innego nie przychodziło jeszcze na myśl. Nie do końca jednak zawracano sobie tymi podszeptami głowę, starannie przygotowując się do rewanżu.

Do Marsylii ekipa Lecha udała się w przeddzień meczu w znakomitych nastrojach, by już na miejscu przekonać się, ile emocji i obaw wywoływało zbliżające się spotkanie. Wściekłość miejscowych kibiców spotęgowała porażka 0:2 z beniaminkiem AS Nancy, który zresztą po latach był kolejnym francuskim rywalem Kolejorza w europejskich pucharach. W miejscowej prasie ukazały się pierwsze nieprzychylne bossowi Olympique artykuły, na które Tapie reagował groźbą procesów sadowych. Poznańscy działacze pomni doświadczeń z Bilbao skutecznie odizolowali swych piłkarzy w renomowanym hotelu Concorde Palm Beach od wszelkiego zgiełku portowego miasta i zdesperowanych marsylskich fanów. Zadbano więc o spokój i ciszę, o reszcie jakby nie pomyślano.


Gracze Lecha, marzący o zagranicznych transferach, byli świadomi swojej niepowtarzalnej szansy, a wyeliminowanie potentata z Marsylii byłoby najlepszą piłkarską promocją. Poznaniacy tryskali niesłychaną energią, a na przedmeczowym treningu demonstrowali kapitalne zagrania i celne strzały. Francuscy obserwatorzy mieli coraz bardziej kwaśne miny i byli pełni obaw.

W dniu meczu Lechici spotkali się na śniadaniu i później jeszcze na lunchu, pozostałą część dnia spędzając w pokojach na wypoczynku i koncentracji. Trenerzy Strugarek i Kopa ustalili skład i meczową strategię, którą zamierzali przedstawić na tradycyjnej odprawie. Kopę zaintrygowała widoczna już wówczas apatia u większości graczy. Jakby nie docierały do nich zupełnie trenerskie słowa. U szkoleniowców pojawiły się wątpliwości i niepokój – co jest nie tak? Wytłumaczeniem był silny przedmeczowy stres, choć czy po „gorących” meczach z Barceloną i Panathinaikosem psychika poznaniaków mogłaby okazać się aż taka słaba? Wszak oni, w odróżnieniu od gospodarzy, nie mieli nic do stracenia, a w wypadku powodzenia zostaliby bohaterami.

Jeszcze na murawę, by sprawdzić jej stan, wyszli przed meczem wszyscy lechici, ale już wówczas coś złego zaczęło się dziać z Darkiem Skrzypczakiem. „Wirowało mi w głowie, ściskało w żołądku, czułem ogromną niemoc. Bardzo chciałem zagrać, ale nie dało się, na nic nie miałem sił” – tak dzielił się po powrocie do domu swymi odczuciami Skrzypczak. Po latach „Skrzypa” nie chciał wracać do tych wydarzeń, jako jedyny z tamtej ekipy nie szukał już żadnych usprawiedliwień pogromu 1:6. Ta dziwna niedyspozycja Darka zepsuła plany taktyczne Kolejorza, a po kwadransie do gry zupełnie nie nadawał się także Trzeciak. Obaj spędzili mecz w szatni drzemiąc na stołach do masażu. Zawinięci w koce, trzęśli się z zimna niczym osika. Na boisku nieswojo poczuli się i inni piłkarze – Marek Rzepka, Michał Gębura, Damian Łukasik, Darek Kofnyt i bramkarza Kazimierz Sidorczuk, a nawet rezerwowi – Waldemar Kryger i Ryszard Jankowski, czyli wszyscy ci, którzy korzystali z hotelowego poczęstunku – owoców, przekąsek, zimnych i gorących napojów.

Już do przerwy Olympique odrobił z nawiązką straty z Poznania, prowadząc 3:0 po golu Papina i dwóch trafieniach Vercruysse’a. W przerwie meczu obserwator UEFA – słynny przed laty arbiter Alex Ponnet, zdziwiony niedyspozycją Polaków, posądził ich o doping i zarządził po meczu odpowiednie badania. Nie dały one pozytywnego wyniku. Podejrzenie to jednak mocno zirytowało poznaniaków i być może tym sposobem Belg nieświadomie rozruszał ich nieco w II połowie. Lechici starali się resztkami sił odmienić losy wydarzeń na Stade Velodrome. W 60 minucie po faulu bramkarza Pascala Olmety na Pachelskim podyktowaną „jedenastkę’ na gola zamienił Czesław Jakołcewicz.

Znów zrobiło się ciekawie na boisku i nerwowo w szeregach gospodarzy. Jeszcze jedna bramka doprowadziłaby do dogrywki, a Tapiego do szału. Marsylczycy szaleńczo atakowali, świadomi co ich czeka w przypadku niepowodzenia. A do tego zwyczajnie nie mogło dojść. Poznaniacy z każdą minutą słabli, rozpaczliwie próbując dotrwać do końca bez kolejnych bramkowych strat. Owa kocówka była jednak jak rzeź niewiniątek. Ospały Sidorczuk trzykrotnie przepuścił łatwe strzały gospodarzy. W ciągu siedmiu końcowych minut do bramki Lecha trafiali kolejno: Vercruysse (83), Tigana (89) i Boli (90) i doszło do kompromitacji, bo tak wydarzenia boiskowe i rezultat odebrali widzowie bezpośredniej transmisji telewizyjnej, a także zasiadający na loży prasowej poznańscy dziennikarze.

Wysłannicy z Polski nie znajdowali żadnego usprawiedliwienia postawy Lecha, nie pozostawiając na piłkarzach suchej nitki, a pomeczowe wyjaśnienia przyjęli jako banalną i głupawą wymówkę. Zupełnie inaczej boiskowe wydarzenia odebrali członkowie ekipy Kolejorza, nawet po latach twierdząc, iż doszło do oszustwa i kontrolowanego zatrucia. Łączyli w logiczną całość fakty i zdarzenia poprzedzające mecz, szukali dowodów, a te znikały niczym kamfora. Powrócił obraz dobrze strzeżonych w poznańskim hotelu francuskich kucharzy i wiktuałów przez ochroniarza o arabskich rysach. Dziwne reakcje piłkarzy Lecha i drwiące uśmieszki dworu Bernarda Tapie.

Wściekłego trenera Strugarka dziwnym trafem nie zaproszono na konferencję prasowo, na wszelki wypadek, by nie zasiał niepokoju wśród niezależnych i obiektywnych dziennikarzy, by nie wywołał jakieś lawiny zdarzeń. Poczytny dziennik sportowy L’Equipe mógł się przecież przypadkowo zainteresować całą sprawą, a to bossowi Olympique nie było potrzebne. W końcu, po ponad 25 latach, temat pośrednio powrócił, dzięki sensacyjnemu wywiadowi z byłym graczem Olympique – Jean-Jacques Edylie. W sercach poznańskich kibiców na krótko zawitała nadzieja na rozwiązanie marsylskiej zagadki.

Na jakiekolwiek działania i reakcję kierownictwo Lecha miało po meczu nieco ponad godzinę, ze względu na zaplanowany o północy lot czarterowy. Chciano udać się do miejscowego szpitala i wykonać badania laboratoryjne, czego poznaniakom gorąco odradzali, że względu na możliwość manipulacji, menagerowie ze Szwajcarii. Odwołanie czarteru także wiązało się z ogromnymi kosztami. Pamiętano również, iż gospodarze nie dokonali jeszcze wszystkich ustalonych rozliczeń finansowych. Lekarz klubowy Jerzy Danielewicz dawał nadzieję, iż jakąś odpowiedź mogą dać badania wykonane następnego dnia w kraju. Pierwsza próbka rzeczywiście wykazała nieprawidłowości – wytrącenie z organizmu w wielkich ilościach wapnia, potasu i pierwiastków śladowych, co powodowało silne odwodnienie i adekwatne do tego reakcje biochemiczne. Gdy szykowano się do złożenia protestu, a w telewizji przygotowano program z udziałem włodarzy Kolejorza w celu przedstawienia oskarżeń o zatrucie, nadeszła informacja, iż druga próbka nic już nie wykazała. Wytrącono poznaniakom wszystkie argumenty i ewentualne dowody. W takich okolicznościach nie miało najmniejszego sensu składanie jakiegokolwiek protestu, bo to mogło grozić sankcjami ze strony UEFA, za... bezpodstawne pomówienia.

Ostatecznie Olympique awansował do finału tej edycji PEMK, w którym po bezbramkowych 120 minutach gry uległ Crvenie Zvezdzie Belgrad w rzutach karnych 3:5. Marzenie o pucharze musieli Francuzi odłożyć na dwa lata. Wygrana Serbów dawała satysfakcję sympatykom Lecha, choć zwykle kibicuje się rywalowi, który wyeliminował ukochaną drużynę. Złość po Marsylii pozostała na długo, a niechęć do francuskiej drużyny była ogromna.

Opinii publicznej nigdy nie przedstawiono jeszcze jednej wersji słabej postawy Kolejorza w Marsylii, mało realnej i nie mającej żadnych podstaw czy dowodów. Część działaczy Lecha miała podejrzenie co do niektórych swoich futbolistów. Tajna umowa z Tapie? Zdrajcy w poznańskiej ekipie? Wersja rzeczywiście mało prawdopodobna.

Bernard Tapie w swojej autobiografii „Wygrać” napisał: „Gdzie nie ma wiedzy, jest pułapka. A na dnie pułapki spoczywają tysiące zaprzepaszczonych spraw”. On pozornie niczego nie zaprzepaszczał i wciąż parł po sukcesu. Do czasu jednak. Wkrótce dosięgła go sprawiedliwość i fotel prezydenta klubu zamienił na więzienną pryczę. Nieczystą grę Marsylczyków na domowym podwórku wkrótce ukarała macierzysta federacja piłkarska degradacją do niższej klasy i odebraniem tytułu mistrzowskiego, a Tapie został skazany na rok bezwzględnego więzienia i drugi rok w zawieszeniu.

Mijający czas przynosił nowe fakty i nowe spojrzenie na działalność Tapiego, ale nie powrócono nigdy do wydarzeń sprzed 1993. W tym to roku przygotowujący się do finałowej rozgrywki w Lidze Mistrzów z AC Milan działacze Olympique postanowili ułatwić sobie ligową potyczkę z Valenciennes i zwyczajnie ją kupić, by nie przemęczać piłkarzy przed finałem. Ze strony marsylskiej delegowany został do tej niecnej transakcji ówczesny piłkarz Jean-Jacques Eydelie, który po latach na lamach L’Equipe oskarżył Bernarda Tapie o nakłanianie swoich futbolistów do brania niedozwolonych środków dopingujących i o rozmaite inne niesportowe zagania wobec rywali krajowych i zagranicznych.

W tych oskarżeniach nigdy nie padła wprawdzie nazwa Lech Poznań, ale wątek osłabiania formy sportowej kolejnych przeciwników i licznych prób ich korumpowania pojawiał się nierzadko. Wszystko to utwierdzało i ukierunkowało dawne podejrzenia, że w Marsylii zwyczajnie podtruto piłkarzy Kolejorza, bo obawiano się ich formy sportowej. Pierwszy mecz na Bułgarskiej przeraził wszechwładnego prezydenta Olympique, musiał więc zadziałać w swoim stylu.

W luźny rozmowach wielu Francuzów niezmiennie potwierdza tę sugestię – trucia kolejnych rywali. W połowie lat 90.tych, podczas przedsezonowego pobytu Lecha we Francji, znamienne zdanie wypowiedział jeden z francuskich kucharzy serwujący posiłki poznańskiej ekipie: Pamiętam wasz mecz w Marsylii, pamiętam jak im dołożyliście u siebie, a jak niemrawo graliście w rewanżu. To stary numer Olympique i jego bossa – Tapiego.

Wywiadem udzielonym w styczniu 2006, Eydelie wywołał prawdziwą burzę we Francji, a sprawą początkowo zainteresowała się także UEFA. Wydawało się, że wszczęte przez nią ewentualne śledztwo mogłoby mieć ogromne konsekwencje dla klubu z Marsylii i jego byłego właściciela Bernard Tapie. Niestety Komitet Wykonawczy UEFA zrezygnował z dochodzenia w tej sprawie. Zdaniem jego dyrektora Larsa-Christera Olssona wydarzenia przedawniły się na tyle, by można rzetelne zebrać dowody i przeprowadzić śledztwo. Czyżby obawiał się otwarcia puszki Pandory i lawiny protestów z różnych stron Europy?

W ten sposób znów nie udało się poznać prawdy sprzed 28 lat i chyba już nigdy się to nie uda. Jeden Eydelie, mimo grożącej i poniesionej ostatecznie odpowiedzialności karnej, odważył się powiedzieć coś więcej o niecnych sprawkach Tapie. Inni współpracownicy i podwładni marsylskiego bossa woleli zamilknąć na zawsze. Sam Tapie nie zmienia się, wciąż pozostaje awanturnikiem i szemranym biznesmenem, popadającym w ciągłe tarapaty, a to za oszustwa podatkowe czy nieczyste operacje finansowe, a nawet za pobicie reportera francuskiej telewizji na Polach Elizejskich. Dziś mało prawdopodobne poznanie prawdy o nieszczęsnym meczu w Marsylii, sportowo już niczego nie zmieni. Trzeba było wyciągnąć wnioski na przyszłość i w Lechu takowe wyciągnięto. W pucharowej ekipie Kolejorza zawsze będzie już miejsce dla własnego kucharza, jak to dzieje się w czołowych ekipach piłkarskich Europy. A Lech na dobre zyskuje niezłą markę europejską, inaczej więc czynić zwyczajnie nie wypada.

* Artykuł po raz pierwszy opublikowano w pierwszym, historycznym numerze Magazynu Kolejorz, oficjalnym czasopiśmie Lecha Poznań, w marcu 2009 roku.


Następne mecze

Piątek 29.11 godz.20:30
Piast Gliwice
vs |
Lech Poznań
Piątek 06.12 godz.20:30
Górnik Zabrze
vs |
Lech Poznań

Polecamy

Newsletter

Zapisz się do newslettera

Więcej

KKS LECH POZNAŃ S.A.
Enea Stadion
ul. Bułgarska 17
60-320 Poznań

Infolinia biletowa:
tel.  61 886 30 30   (10:00-17:00)

Infolinia klubowa: Tel: 61 886 30 00
mail: lech@lechpoznan.pl
Biuro Obsługi Kibica

Korzystamy z plików cookies

Stosujemy pliki cookies, które są niezbędne do tego, aby osoby odwiedzające nasz serwis mogły korzystać z dostępnych usług i funkcjonalności. Używamy również plików cookies podmiotów trzecich, w tym plików analitycznych i reklamowych. Szczegołowe informacje dostępne są w "Polityce cookies". W celu zmiany ustawień należy skorzystać z opcji ZMIENIAM USTAWIENIA.

Akceptuję opcjonalne pliki cookies

Odrzucam opcjonalne pliki
cookies

Ustawienia prywatności

Niezbędne

Niezbędne pliki cookies umożliwiają prawidłowe wyświetlanie strony oraz korzystanie z podstawowych funkcji i usług dostępnych w serwisie. Ich stosowanie nie wymaga zgody użytkowników i nie można ich wyłączyć w ramach zarządzania ustawieniami cookies.

Reklamowe

Reklamowe pliki cookies (w tym pliki mediów społecznościowych) umożliwiają prezentowanie informacji dostosowanych do preferencji użytkowników (na podstawie historii przeglądania oraz podejmowanych działań,w serwisie oraz w witrynach stron trzecich wyświetlane są reklamy). Dzięki nim możemy także mierzyć skuteczność kampanii reklamowych KKS Lech Poznań S.A. i naszych partnerów.

W każdej chwili możesz zmienić lub wycofać swoją zgodę za pomocą ustawień dostępnych w ustawieniach prywatności.

Analityczne

Reklamowe pliki cookies (w tym pliki mediów społecznościowych) umożliwiają prezentowanie informacji dostosowanych do preferencji użytkowników (na podstawie historii przeglądania oraz podejmowanych działań,w serwisie oraz w witrynach stron trzecich wyświetlane są reklamy). Dzięki nim możemy także mierzyć skuteczność kampanii reklamowych KKS Lech Poznań S.A. i naszych partnerów.

W każdej chwili możesz zmienić lub wycofać swoją zgodę za pomocą ustawień dostępnych w ustawieniach prywatności.

Zapisz moje wybory