W pierwszych dniach września na zasadzie wypożyczenia do włoskiej Romy trafił wychowanek Lecha Poznań, Wiktor Pleśnierowicz. Po zawieszeniu rozgrywek na Półwyspie Apenińskim środkowy obrońca wrócił do Polski, gdzie będzie przebywał do czasu unormowania się sytuacji związanej z epidemią koronawirusa. Nam opowiedział o ostatnich tygodniach życia we Włoszech, które najmocniej w Europie ucierpiały na pandemii Covid-19.
Na początek garść faktów i odrobina chronologii. 30 stycznia w Italii potwierdzono dwa pierwsze przypadki zakażenia koronawirusem. Nieco ponad trzy tygodnie później (23 lutego) odnotowano już tam dwie ofiary śmiertelne Covid-19, a od 25 lutego Włosi każdego dnia ponoszą straty w ludziach z powodu epidemii. Obecnie Włochy są krajem z największą oprócz Chin liczbą potwierdzonych przypadków tego wirusa. 17 marca wynosiła ona blisko 28 tysięcy, co stanowi więcej niż łączna suma w trzech kolejnych najbardziej dotkniętych europejskich krajach, Hiszpanii, Niemiec oraz Francji. Przerażająco dla mieszkańców Półwyspu Apenińskiego wygląda także statystyka zgonów spowodowanych koronawirusem. Spośród całego Starego Kontynentu blisko 80 procent wszystkich ofiar to właśnie ich rodacy (2158 z 2764). Nie ulega wątpliwości, że szalejąca pandemia stała się w Italii olbrzymim problemem, ale na zdanie sobie sprawy z powagi sytuacji jej obywatele potrzebowali trochę czasu.
Dość napisać, że dopiero 9 marca włoski premier, Giuseppe Conte zaapelował do swoich krajan o pozostanie w domach oraz wprowadził szereg restrykcji obejmujących cały kraj. Jak sam powiedział, z dniem 10 marca jego ojczyzna stała się "Włochami strefy chronionej", a wszelkie zmiany miały wpłynąć na życie 60 milionów obywateli. Zamknięte zostały szkoły, uniwersytety, muzea, teatry, baseny, odwołano pogrzeby i wesela, zawieszono funkcjonowanie wielu atrakcji turystycznych, ale także rozgrywki sportowe, ponadto zakazano publicznych zgromadzeń. Mieszkańcy mogli przemieszczać się tylko i wyłącznie z powodu pracy, zdrowia oraz innych pilnych potrzeb. Walka z koronawirusem rozpoczęta pełną parą? Z pewnością, ale dopiero w momencie potwierdzonych niemalże 10 tysięcy zakażonych i 500 ofiar w ludziach.
- Na początku ludzie żartowali z tej sytuacji, bagatelizowali ją. Kiedy wyszły pierwsze zalecenia rządowe, żeby ograniczyć kontakty i wychodzenie, restauracje, kina czy dyskoteki pozostały pełne. Dopiero jak liczby zakażonych stawały się coraz większe, Włosi zrozumieli powagę tego, co się dzieje. To statystyki zrobiły na nich największe wrażenie. W klubie pytano mnie o to, jak to wygląda w Polsce, a kiedy mówiłem, że zgodnie z moimi informacjami nie mamy jeszcze żadnego przypadku koronawirusa, dziwili się. Sami już wtedy mieli tysiące zakażonych - przedstawia początkowy okres rozprzestrzeniania się Covid-19 na Półwyspie Apenińskim lechita.
Sam stoper wyraźnie zastrzega, że w jego obecnym klubie szybko podjęto działania prewencyjne, które miały na celu minimalizację ryzyka. AS Roma zaczęła bowiem interweniować jeszcze w lutym. Na początku wprowadzono zakaz opuszczania centrum treningowego w wolne weekendy, nie można było także opuszczać miasta i kraju. - Następnie mieliśmy już przez cały czas pozostać w centrum treningowym. Mieszkaliśmy w internacie i nie wypuszczali nas z bazy pod żadnym pozorem. Ludzie, którzy żyli poza nią mieli jasny przykaz, żeby kursować tylko na trasie dom-centrum treningowe. Wprowadzono szereg zasad, np. podczas posiłków siedzieliśmy co drugie miejsce. Wysłano nam zalecenia, na co uważać, czego nie robić, co może się stać, komu zgłaszać jakby coś było nie tak. Trzeba przyznać, że w Romie odizolowano nas odpowiednio i otoczono pełną opieką - relacjonuje Pleśnierowicz.
Jego zdaniem spory wpływ na gwałtowny wzrost liczby zakażonych koronawirusem we Włoszech miała tamtejsza kultura. Lokalnym mieszkańcom ciężko było się przestawić ze swojego otwartego stylu życia, niełatwo przyszła rezygnacja z częstego przebywania poza domem. - Włosi lubią wypić na mieście kawę, spotkać się na kolacji w restauracji, posiedzieć, porozmawiać, poznać nowych ludzi. To ich nawyki, które zmienili dopiero z czasem. W samym centrum, przy Koloseum, panuje taki ścisk, że nie idzie się przecisnąć. Dajmy na to, że z losowych stu osób tam przebywających pięć z nich miało koronawirusa. Siłę rzeczy musiał się on błyskawicznie rozprzestrzeniać - nie ukrywa 18-latek.
- Kiedy wirus jeszcze panował głównie w północnych regionach, myślałem, że Włosi jakoś sobie z nim poradzą, zatrzymają go. Tak się nie stało, a my mieliśmy w perspektywie wyjazdy w miejsca wchodzące w skład czerwonej strefy, jak do Bergamo, czy mecz z Interem Mediolan u siebie. Ten drugi odbył się przy pustych trybunach i już wtedy stało się bardzo prawdopodobne, że rozgrywki zawieszą - mówi występujący w zespole Romy do lat 19 zawodnik. - Liczymy się z tym, że przerwa od spotkań potrwa znacznie dłużej niż do początku kwietnia. To ciężkie dla każdego, kto gra z pasji czy miłości, trudno wytrzymać bez korków, boiska i treningów - dodaje wychowanek Kolejorza.
Aktualnie we włoskich szpitalach trwa wyczerpująca walka z wirusem. Brakuje personelu, który i tak pracuje całymi dniami bez przerw, czy różnego rodzaju sprzętu, ale przede wszystkim panuje w nich niepewność, czy aby najgorsze nie jest jeszcze przed Włochami. Stąd nie dziwi szczególny gest całej drużyny Romy do lat 19. - Ostatnio nasz kapitan napisał nam na czacie grupowym wiadomość. Pewna kwota z naszej puszki, do której wrzucamy pieniądze za wszelkie kary, została przekazana do jednego ze szpitali w Rzymie - opowiada Pleśnierowicz, a jego koledzy... mają teraz spory problem z realizacją treningowych rozpisek, które wszyscy otrzymali przed udaniem się do domów. - Chłopaki piszą, że w parkach teraz nie pobiegają, bo są zwyczajnie zamknięte. To nie byłoby jeszcze takim problemem, ale oni generalnie nie mogą wyjść z domów, bo na ulicach jest pełno policji, która dokładnie kontroluje wszystkich na swojej drodze – opisuje.
Do Polski wrócił on dokładnie przed tygodniem. I na tym polu powodów do stresów nie zabrakło. - Całe państwo było już czerwoną strefą. Dzień przed wylotem widziałem w wiadomościach, że zamykają granice, myślałem już, że z Włoch nie wylecę. Zdecydował o tym spory zbieg okoliczności. Dużo przelotów zostało odwołanych, na wielu trasach zbierano pasażerów z kilku dni i pakowano w jeden samolot w określonym terminie. Tak się złożyło, że akurat 11 marca mój lot się odbył, gdyby nie to, chyba już musiałbym zostać w Rzymie. Wiadomo, samej podróży też można się było trochę obawiać, w końcu to natłok ludzi na małej przestrzeni, ale i tutaj miałem szczęście i dużo miejsca dla siebie - twierdzi stoper, który do kraju udał się wraz z byłym graczem Akademii Lecha Poznań, a aktualnie zawodnikiem ekipy Lazio Rzym do lat 19, Szymonem Czyżem.
Wszelkie nerwy ustąpiły na dobrą sprawę dopiero w momencie, kiedy już pojawił się w domu rodzinnym. Zarówno samemu Pleśnierowiczowi, jak i jego rodzicom, którzy w minionych tygodniach mogli z niepokojem nasłuchiwać wieści z Włoch. U siebie już 18-latek czuje się bezpiecznie. - Polska wyciągnęła wnioski z sytuacji, która miała miejsce we Włoszech. Wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego czy zamknięcie granic to mocne decyzje, ale ważne, że o walce z wirusem zdecydowano tak szybko - ocenia obrońca, który jest piłkarzem Lecha Poznań od lata 2014 roku.
Zapisz się do newslettera