Ligowy klasyk przy Bułgarskiej nie zawiódł jego postronnych obserwatorów. Komplet widzów na trybunach, znakomita atmosfera i przede wszystkim mecz na wysokim poziomie, w którym nie brakowało sytuacji bramkowych.
- Fantastyczna oprawa i ponad 40 tysięcy ludzi na trybunach robi wrażenie. Jestem pełen uznania dla poznaniaków, za to, że to spotkanie mogli także obejrzeć kibice z Warszawy. Takie mecze bez kibiców gości nie mają przecież sensu. Była Argentyna na trybunach, ale też na boisku, choć dużo częściej w wykonaniu Legii - uważa dziennikarz TVP Maciej Iwański.
Powodów do zadowolenia nie mieli jedynie kibice Kolejorza, bo dla nich emocje skończyły się już po 30 minutach. Kosecki, Wawrzyniak i Radović zadali trzy ciosy, po których podopieczni Mariusza Rumaka nie byli w stanie się podnieść. - Spotkanie ułożyło się Legii znakomicie. Myślę, że nawet trener Urban i jego piłkarze nie wierzyli, że ten mecz może tak się potoczyć. Spotkanie się dobrze nie zaczęło, a już się skończyło. Pierwszą bramkę jeszcze można stracić. To było zaskoczenie: długi przerzut Wawrzyniaka i szybkość Koseckiego. Przy kolejnych golach, gdyby był Arboleda, Legii tak łatwo by nie było - twierdzi ekspert Canal+ Kazimierz Węgrzyn.
Wiadomość o absencji Manuela Arboledy spadła na sztab szkoleniowy Kolejorza jak grom z jasnego nieba. Kolumbijczyk od początku sezonu był w bardzo dobrej formie i często znajdował uznanie wśród dziennikarzy, którzy umieszczali go w jedenastkach kolejki. Z Legią nie zagrał i obrona poznaniaków nie stanowiła już monolitu. - Wynik pierwszej połowy był szokujący, ale pokazał jak wiele w Lechu znaczy Manuel Arboleda. Legia znakomicie przeczytała problemy z Ceesayem. On jest znakomity w grze ofensywnej, ale to co działo się z tyłu było po prostu kryminalne. Legia robiła co chciała i z łatwością wyprowadziła trzy zabójcze kontry - mówi Iwański.
Lech w tym meczu miał okazję powrócić do gry. Przy stanie 0:2 poznaniacy stworzyli sobie dwie znakomite sytuacje bramkowe, ale obie zmarnował Bartosz Ślusarski. Najskuteczniejszy zawodnik Kolejorza przed przerwą nie wykorzystał jeszcze jednej setki, jednak wówczas poznaniacy przegrywali już trzema golami. - W pierwszym przypadku zabrakło szczęścia, gdy trafiłem w słupek. W kolejnej sytuacji także przestrzeliłem, choć nie była to łatwa piłka. Za trzecim razem już musiałem skierować piłkę do bramki, ale tego nie zrobiłem, także bije się za to w pierś - przyznaje napastnik Lecha Poznań Bartosz Ślusarski.
"Ślusarz" do siatki rywala trafił w końcu w drugiej połowie, gdy wykorzystał dokładne podanie Wołąkiewicza, ale była to tylko bramka honorowa. - To jeden z najsmutniejszych goli w mojej karierze. Nic nam ta bramka nie dała i ciężko się z niej cieszyć - dodaje Ślusarski.
Zapisz się do newslettera