Trenerze, Pański staż w Lechu jest dość długi, jednak dla kibiców raczej jest Pan postacią anonimową. Na początek zatem prośba o przedstawienie się fanom w kilku zdaniach.
- Do tej pory pracowałem z grupami poznańskimi. Zacząłem 12 lat temu jeszcze na obiektach przy stadionie. Później przenieśliśmy się do „Trzynastki”, gdzie w międzyczasie pełniłem również funkcję wicedyrektora ds. sportowych, prowadząc jednocześnie najstarsze grupy wiekowe na poziomie gimnazjum. Dwa lata temu na rok zniknąłem z piłki, przez chwilę odpoczywałem. W ostatnim sezonie wróciłem i prowadziłem najstarszy zespół poznański juniorów.
Zespół CLJ to ostatni etap juniorski. Kończąc ten szczebel zawodnicy wchodzą w dorosły futbol, ale trafić do pierwszego zespołu udaje się niewielu. Ma Pan jakiś pomysł jak to zmienić?
- Rzeczywiście bywa z tym różnie, nie tylko w Lechu. Nie mówiąc już stricte o naszym klubie bywa tak, że są naprawdę zdolni chłopcy, a nie trafiają wyżej, bo jest określona polityka transferowa w grupach seniorskich. Są też sytuacje, gdy przy bardzo dobrych wynikach juniorskich zaniedbuje się szkolenie indywidualne zawodnika, który funkcjonuje w zespole nieco schowany. Potem nagle w kontekście gry w zespole seniorskim uwidaczniają się jego braki. Obejmując pracę na tym poziomie za swój cel osobisty stawiam sobie właśnie to, by jak najwięcej wychowanków trafiło do pierwszej drużyny.
Celem klubu jest, by w perspektywie kilku lat pierwszy zespół składał się w 60% z wychowanków. To realne?
- Na pewno tak. Nie chcę powiedzieć, że wyniki o tym świadczą, a przecież po raz kolejny w każdej kategorii juniorskiej mamy zespoły w najlepszej czwórce. Mamy jednak naprawdę bardzo zdolnych chłopców i jeśli tylko przedstawi się im określoną ścieżkę rozwoju – osiągalną dla nich - zaufa się im, a oni zaufają nam to na pewno stać ich, by dojść na najwyższy szczebel.
Choć klub ten sam to jednak miejsce pracy się zmienia. Spodziewa się Pan jakichś różnic w funkcjonowaniu drużyny?
- Na pewno to inna specyfika pod kątem umiejętności zawodników. Przejmę drużynę najlepszych chłopaków, z częścią z nich miałem kontakt na poziomie treningu indywidualnego jeszcze gdy grupy te funkcjonowały w Poznaniu.
Problemem, z którym często przyjdzie się zmierzyć jest praca w okrojonym składzie wobec licznych powołań do kadr narodowych, co w Akademii jest standardem.
- To prawda, w ostatnim roku byłem świadkiem takich sytuacji, gdy kilka razy miałem okazję zastępować trenerów w pracy z grupami wronieckimi i odczuwałem to od środka. Z jednej strony jest to problem, ale wszystko ma swoje plusy i minusy. W układzie, gdy najlepsi jadą na kadrę, możemy popracować indywidualnie z tymi z drugiego szeregu. Na poziomie zespołowości oczywiście problem pozostaje, lecz na tym poziomie trzeba się z tym liczyć.
Dostrzega pan jakieś problemy pozasportowe z jakimi przyjdzie się zmierzyć? Do tej pory za mankamenty wskazywano brak boiska ze sztuczną nawierzchnią i ilość miejsc w bursie.
- Brak boiska był dotychczas piętą achillesową, ale teraz wygląda na to, że problemy się rozwiążą. Kwestia bursy troszeczkę utrudnia zadanie. Jeśli mamy dziesięciu najzdolniejszych, a miejsce jedynie dla ośmiu to mimo wszystko należałoby stworzyć taki system, w którym dla tej dwójki też będziemy mieć coś do zaoferowania. W tej chwili takich rozwiązań nie znam, ale być może trzeba usiąść i ich poszukać.
W Akademii jak mantra powtarza się, że celem jest przygotowanie zawodników do gry w pierwszym zespole. Kibice oczekują jednak i na tym poziomie sukcesów. Jak ważny będzie zatem wynik boiskowy w Pana pracy?
- Idealnie byłoby znaleźć balans między tymi dwoma celami. Pierwszorzędnym jest rozwój indywidualny zawodnika i temu służą między innymi gry z mocnymi rywalami, nawet zakłócające układ bieżących przygotowań. Skłamałbym jednak mówiąc, że nie będziemy grali o mistrza Polski. Musimy mieć swój „mały” cel i takim będzie mistrzostwo.
Tytuł daje prawo gry w Youth League, odpowiedniku Ligi Mistrzów. Do tej pory rekompensowano brak awansu sparingami z klubami zagranicznymi. Da się w ten sposób zastąpić mecze o stawkę na międzynarodowym poziomie?
- Na pewno takich spotkań brakuje. Mamy świadomość, że jadąc na sparing do silnej europejskiej drużyny podejście drugiej stronie nie zawsze jest takie jak nasze, nie zawsze przeciwnik występuje w najsilniejszym składzie. Sam fakt gry w europejskich rozgrywkach to nobilitacja, a jednocześnie środek, który pozwoliłby się chłopcom rozwijać w przyszłości.
Wie Pan już, jak będzie wyglądał zespół w przyszłym sezonie?
- Z reguły nasze zespoły występują młodszymi rocznikami w rozgrywkach i patrząc na same wyniki można powiedzieć, że system ten się sprawdza. Może nie zawsze jest najlepszy wynik, ale cały czas jesteśmy w czołówce. Obecnie jesteśmy w trakcie ustalania składów w trzech wronieckich grupach juniorskich.
Skorzysta Pan z planów przygotowań nakreślonych przez poprzedników?
- Oczywiście. Nie możemy wszystkiego równać z ziemią. Zaufam temu, co przygotował Wojtek, choć coś tam od siebie też dodam. Na szczegóły jednak za wcześnie.
Juniorzy byli dość mocno związani z trenerami, którzy odeszli. Nie obawia się Pan, że te roszady na nich wpłyną?
- Nie jestem dla nich osobą anonimową, raczej "ten" swój. Dla mnie sytuacja też jest mało komfortowa, bo odchodzą moi koledzy. Osobiście w rozmowie z Wojtkiem Tomaszewskim cieszyłem się na współpracę w nadchodzącym sezonie, ale najwidoczniej nie będzie mi to dane. Wspólnie ze sztabem będziemy starali się znaleźć wspólny język z chłopakami i jak najszybciej wejść w odpowiednią pracę, by nie odczuli tej zmiany.
Nowe zadanie jest najbardziej odpowiedzialne w Pańskiej pracy trenerskiej?
- Z punktu widzenia pracy z młodzieżą zdecydowanie tak.
rozmawiał Bartosz Aleksandrowicz
Zapisz się do newslettera