- Trenowaliśmy właśnie dla takich efektów, ale nie zawsze nam to wychodziło w takim stopniu. Będziemy tak grali coraz częściej, także na wyjazdach, bo w takim stylu gry czują się najlepiej sami zawodnicy - mówi trener analityk Lecha Poznań, Łukasz Becella. Długimi fragmentami meczu 29. kolejki PKO Ekstraklasy podopieczni szkoleniowca Dariusza Żurawia pokazali się ze wzorowej strony, ale to nie znaczy, że on oraz członkowie sztabu zamierzają na tym poprzestać.
Kiedy zapyta się trenerów w naszym kraju, w jaki sposób by chcieli, żeby ich drużyna grała w piłkę, większość wymieni podobne kwestie. Wysoki pressing, ofensywny, dominujący styl gry, kontrola nad boiskowymi wydarzeniami, szybki doskok do rywala po stracie, kreowanie dużej liczby sytuacji, częste podania na jeden kontakt, wysoka intensywność, wymienność pozycji - to tylko niektóre z nich. We wtorek lechici pokazali każdy z wyżej wymienionych elementów, tworząc dla swoich kibiców cieszące oko widowisko. Gospodarze realizowali konsekwentnie kolejne założenia na starcie z Pogonią, dołożyli wysoką skuteczność pod bramką rywala, więc wynik końcowy - czterobramkowe zwycięstwo - nie był dla nikogo z obozu Kolejorza wynikiem niespodziewanym.
- To jeszcze nie jest ideał, chociażby druga połowa mogła wyglądać w naszym wykonaniu lepiej, trzeba cały czas zachować pokorę. Dużo zależy od przeciwnika, wiedzieliśmy, że taka taktyka sprawdzi się na pewno na tle Pogoni, która w ostatnich tygodniach znajdowała się w lekkim dołku - opisuje asystent trenera Żurawia, Łukasz Becella, a receptę na sukces wskazuje Tymoteusz Puchacz. – Absolutnie kluczową sprawą dla losów tego zwycięstwa był błyskawiczny "gegenpressing'. Cały czas zasuwaliśmy, wszyscy byliśmy po tym meczu wyczerpani, ale czujemy, że właśnie o taki cel nam chodziło - mówi zawodnik, który we wtorek obsadził lewą stronę bloku defensywnego.
Tzw. kontrpressing, o którym mówi wychowanek Lecha to w najprostszych słowach próba jak najszybszego ponownego znalezienia się w posiadaniu piłki po jej stracie. Jego pionierami byli w latach 70-tych Holendrzy, ale i w XXI wieku za sprawą takich trenerów jak Pep Guardiola czy Juergen Klopp zyskał on wielką popularność wśród szkoleniowców na całym świecie. Stosować go regularnie stara się także Kolejorz, który od momentu objęcia go przez opiekuna Żurawia pozostaje wierny swojej filozofii.
Przy pomocy wysokiego pressingu narodziło się zresztą drugie trafienie zanotowane przez niebiesko-białych przeciwko Pogoni. Goście próbowali zawiązać swoją akcję od bramki, ale już na dwudziestym metrze od niej ich zawodnik został otoczony przez czterech lechitów. Na skutek presji Jakuba Modera oraz Christiana Gytkjaera popełnił błąd, z którego bezbłędnie skorzystał Duńczyk, pokonując bramkarza przeciwnika po raz siedemnasty w tym sezonie ekstraklasy. To tylko jedna z sześciu sytuacji, w których piłkarze Kolejorza potrafili odebrać piłkę szczecinianom na ich połowie. Łącznie zaliczyli aż 26 odbiorów, a w tym kontekście przyjezdni mogli pochwalić się tylko ośmioma takimi zagraniami.
Żeby jednak móc błyskawicznie zaatakować rywala w jego strefach obronnych, należy to robić na jak najwyższej intensywności. Tak też czynili zawodnicy Lecha Poznań, którzy wykonali w ostatnim starciu 95 (o 9 więcej od rywala) sprintów, czyli biegów o prędkości powyżej 25,2 kilometrów na godzinę. - Trenowaliśmy właśnie dla takich efektów, ale nie zawsze nam to wychodziło w takim stopniu. Będziemy tak grali coraz częściej, także na wyjazdach, bo w takim stylu gry czują się najlepiej sami zawodnicy. Nie chcemy robić setki kilometrów w truchcie, dążymy do tego, żeby poruszać się jak najczęściej sprintem - tłumaczy trener Becella. - Taki rodzaj zmęczenia rozwija zawodnika, dzięki temu uczy się on reagować na wydarzenia na najwyższym poziomie: trzeba pressować rywala. Mimo rotacji każdy wiedział, gdzie ma się poruszać, tempie biegać, jakie zadania do niego należą. To cieszy - dodaje.
Wtóruje mu zresztą kolejny z lechitów, Jakub Moder, który pokonał najdłuższy dystans spośród wszystkich uczestników wtorkowej rywalizacji - 11,65 kilometrów. - Po stracie piłki od razu byliśmy przy rywalu, który nie mógł znaleźć na to odpowiedzi - mówi pomocnik, z którym zgadza się jego młodszy kolega, Jakub Kamiński. - Byliśmy tak zmęczeni, że nie było prawie że sił na radość po meczu, ale czuliśmy, że dobrze to wyglądało. Szczególnie, że graliśmy z drużyną, którą przecież była wyżej od nas w tabeli przed tym spotkaniem. Tego nie było widać. Tak musimy wyglądać w każdym meczu, nie tylko wybranych - kategorycznie stawia sprawę strzelec jednego z goli ze starcia z Pogonią.
Zapisz się do newslettera