Mateusz Możdżeń urodził się 14 marca 1991 roku w Warszawie. Przygodę z piłką zaczynał w miejscowym Ursusie. Potem szkolił się w juniorach Amiki Wronki oraz Lecha Poznań, aż w końcu w październiku 2009 roku zadebiutował w pierwszym zespole Kolejorza.
Mateusz Możdżeń urodził się 14 marca 1991 roku w Warszawie. Przygodę z piłką zaczynał w miejscowym Ursusie. Potem szkolił się w juniorach Amiki Wronki oraz Lecha Poznań, aż w końcu w październiku 2009 roku zadebiutował w pierwszym zespole Kolejorza.
Bęcki od brataMateusz ma troje rodzeństwa. Starszego o 5 lat brata, siostrę starszą o 3 lata i jeszcze jedną siostrę, która jest młodsza od niego aż o 13 lat. W domu najczęściej bawił się z bratem. Ulubioną zabawą, jak to w młodym wieku, była bójka. – Ze względu na różnicę wieku kończyło się to zawsze bęckami. Tym bardziej, że brat ćwiczył karate. Ja wprawdzie też próbowałem swoich sił w tym sporcie, gdy miałem 7 lat, ale trwało to tylko rok. Potem postawiłem na piłkę. Brat był bardziej wytrwały i skończył z czarnym pasem – wspomina Możdżeń. Starsza siostra z kolei była bardzo pomocna przy kwestiach naukowych.
Bez leżakowaniaZanim jednak Mateusz potrzebował tej pomocy mógł beztrosko bawić się w przedszkolu. – Ten czas wspominam bardzo miło. Chodziłem do przedszkola, w którym nie trzeba było leżakować, co bardzo mi odpowiadało. Mieliśmy tam też dość duży plac zabaw, gdzie spokojnie można było grać w piłkę. Za bramki służyły nam pojedyncze drewniane domki poustawiane na terenie przedszkola. Pamiętam, że często spieraliśmy się, czy piłka odbiła się od tego domku, co oznaczało gola, czy jednak nie – mówi Możdżeń. Młody Mati bardzo lubił także rytmikę i zajęcia gimnastyczne.
HumanistaMożdżeń od najmłodszych lat trenował piłkę nożną. Futbol wypełniał również jego czas po lekcjach. Mieszkał na osiedlu domków jednorodzinnych i każdego dnie po szkole spotykał się z rówieśnikami, by trochę pokopać, choć zdarzały się także próby w innych dyscyplinach. – Swego czasu próbowaliśmy grać w palanta, którego oczywiście szumnie nazywaliśmy bejsbolem. Jednak mojego zamiłowania do tej gry nie podzielała mama, bo często wracałem do domu poobijany i posiniaczony – śmieje się Mateusz.
Pochłonięty sportem miał mniej czasu na naukę, jednak w szkole nie miał większych problemów. – W podstawówce i gimnazjum nie miałem żadnych problemów. Schody zaczęły się w szkole średniej z przedmiotami ścisłymi, zwłaszcza matematyką – zdradza Możdżeń. Brak kłopotów z przedmiotami humanistycznymi nie dziwi, bo Mateusz jest jedną z tych osób, która nie ma problemów z wyartykułowaniem swoich myśli i powiedzeniem czegoś ciekawego, co wcale nie jest codziennością.
Gimnazjum w dwóch miastachBędąc w gimnazjum Mateusz był już członkiem reprezentacji Mazowsza i chodził do szkoły sportowej, która skupiała wszystkich zawodników tego zespołu. Przez pierwszy rok jeździł do Piaseczna. – Internat w Piasecznie kojarzy mi się z ogromną ilością plakatów. Miałem ich tam wówczas mnóstwo. Regularnie kupowałem Bravo Sport i Mega Sport, specjalnie dla tych plakatów i potem wieszałem je na ścianie. Moim idolem był Ronaldo Luis Nazario de Lima – wspomina Mateusz. Przez kolejne dwa lata do gimnazjum jeździł już na warszawskie Bielany. W tym samym internacie mieszkał m.in. Tomasz Kupisz, który obecnie jest zawodnikiem Chievo Werona.
Wronki welcome toPo skończeniu nauki w gimnazjum otrzymał propozycję przeniesienia się do Amiki Wronki. Orędownikiem sprowadzenia Możdżenia pod Poznań był Marek Śledź. – Rodzice mieli wątpliwości, bo wiązało się to z rozłąka, ale trener Śledź ma ogromny dar przekonywania. Specjalnie przyjechał do mojego domu, by porozmawiać z rodzicami. Zagwarantował nawet półroczny pobyt zupełnie za darmo. Gdyby mi się nie spodobało mogłem po tym czasie bez żadnych konsekwencji wrócić do domu. To ostatecznie przekonało moich rodziców i trafiłem do Amiki – przypomina Mateusz.
Możdżeń nie potrzebował jednak aż sześciu miesięcy, by przekonać się, że decyzja o przenosinach do Wronek była słuszna. – Jak zobaczyłem boiska w Popowie, duże szatnie i wszystko organizacyjnie zapięte na ostatni guzik, to aż chciało się pracować. Najdłużej przyzwyczajałem się do miejscowego przeciągania wyrazów, które zresztą bawi mnie do dziś. We Wronkach wszyscy ludzie mają tendencję do przeciągania słów, co jest bardzo śmieszne. Z kolegami nawet próbowaliśmy w ten sposób przedrzeźniać nauczycieli, ale oni nie zwracali na to uwagi, bo uważali to za coś absolutnie normalnego – śmieje się Mateusz.
Zapisz się do newslettera