Z Lechem Poznań Michał Goliński przeżył najpierw bolesny spadek z ekstraklasy w 2000 roku, aby dwa lata później wrócić z nim do elity. Nam opowiedział o czasie, w którym Kolejorz był już pewny promocji do najwyższej klasy rozgrywkowej, wielkiej uldze jej towarzyszącej oraz zwycięskim spotkaniu z Jagiellonią Białystok z tamtego okresu.
Jednym z ostatnich spotkań podczas naszego pobytu w starej drugiej lidze był mecz z Jagiellonią przy Bułgarskiej. Wygraliśmy 1:0 po moim golu, ale to wszystko, co pamiętam z tamtego dnia. To była końcówka kwietnia 2002 roku, a my byliśmy już pewni promocji do ekstraklasy. Awans przyklepaliśmy dwie kolejki wcześniej, przeciwko Orlenowi Płock u siebie, ale nie oznaczało to, że był to dla nas łatwy sezon.
Rzadko wygrywaliśmy wysoko, szybko wyszliśmy na pozycję lidera w lidze, ale to poskutkowało w dość specyficznym nastawieniu drużyn przyjeżdżających do Poznania. Nasi goście często ustawiali autobus w swoim polu karnym, a wiadomo jak się gra w takich warunkach. To nie były proste mecze, zespoły słabsze piłkarsko nadrabiały walką, przygotowaniem motorycznym i fizycznym. Rywale mogli odstawać pod względem technicznym, ale kojarzę, że w szeregach przeciwników roiło się od klasycznych walczaków. Dlatego, kiedy udało się awansować po tym meczu z Płockiem, siedziałem w szatni i czułem tylko, jak kamień spadał mi z serca.
Realia drugiej ligi nas nieco zaskoczyły, trochę czasu nam zajęło, żeby się do nich przystosować. Gdy spadliśmy z ekstraklasy, czekał nas na zapleczu trudny sezon, w którym ledwo się utrzymaliśmy. To miała być drużyna w założeniu oparta na wychowankach, której cel był jeden: jak najszybszy powrót na najwyższy poziom rozgrywkowy. Wtedy jeszcze się nie udało, ale przełom nastąpił rok później. Wtedy już zespół był mieszanką doświadczenia z młodością, a każdy wskoczyłby za drugiego w ogień. Klub też poważnie myślał jedynie o awansie, o czym świadczyły takie ruchy kadrowe, jak chociażby powrót do Poznania Piotra Reissa zimą 2002 roku.
Powrót do ekstraklasy stanowił dla mnie tym większą ulgę, że pamiętałem trudny okres spadku z niej. Jako młody wchodziłem do drużyny i od razu trafiłem na jeden z cięższych momentów w historii klubu. Wtedy przewinęło się przez niego tylu zawodników, że dziś nie wymieniłbym połowy z połowy tych piłkarzy. W szatni było nas pewnie momentami z 40-50, nie było się gdzie przebierać. Pod względem organizacyjnym i finansowym dramat. Dlatego powrót do pierwszej ligi kosztował nas wiele wysiłku, ale warto to było zrobić chociażby dla kibiców. Zdobyte niedługo później Puchar Polski i Superpuchar Polski to bez wątpienia sposób wynagrodzenia im tej cierpliwości w oczekiwaniu na powrót do elity.
Zapisz się do newslettera