Prawdziwy kibic Kolejorza jednym tchem wymieni nazwiska członków słynnego tercetu ABC – Teodor Anioła, Edmund Białas i Henryk Czapczyk. Każdy z tych piłkarzy pełnił na boisku inną rolę i wywiązywał się z niej doskonale. Każdy z nich na stałe zapisał się w dziejach Lecha.
Edmund Białas miał najlepszą z całej trójki technikę strzału, mocno uderzał z obu nóg, z różnych odległości i bardzo precyzyjnie. Najczęściej wykonywał rzuty wolne, a jego gole zwykle były najbardziej efektowne. On też najwcześniej związał się z kolejowym klubem, wyłącznie z nim i to na długie 60 lat. Urodził się 15 sierpnia 1919 roku w Poznaniu w rodzinie o kolejarskich i muzycznych tradycjach. W jego życiu pozornie zwyciężył futbol, ale muzyka też zawsze była obecna. Choć mieszkał z rodzicami i rodzeństwem (miał 2 siostry i 2 braci) na pograniczu Wildy i Dębca, nigdy nie miał wątpliwości, w jakim klubie będzie kopał piłkę. Być może wpływ na to miał jego wuj Stanisław Dereziński – jeden z założycieli dębieckiej Ligi i późniejszy jej prezes. Gdy Edek rozpoczął treningi, klub nosił już nazwę KPW-Liga Dębiec, a był to rok 1931. W pierwszym zespole zadebiutował niezbyt pomyślnie już w wieku 16 lat. Ostatniego dnia marca 1935 roku KPW przegrało z poznańską Legią aż 0:6.
Tydzień później w towarzyskim pojedynku Białas strzelił 2 bramki, a jego zespół łatwo pokonał poznański HCP 3:1. W kolejnym, mistrzowskim już pojedynku, KPW wygrało z Ostrovią Ostrów Wlkp. 4:1, a utalentowany junior znów zdobył gola. Przed wojną należał do najlepszych strzelców Wielkopolski i szybko trafił do reprezentacji Poznania. W sezonie 1938/39 w niemal każdym ze spotkań zdobywał co najmniej jedną bramkę. Dobra gra, niesłychana ambicja oraz świetna skuteczność wywołały zainteresowanie młodym napastnikiem w Warszawie. Białas został powołany w lipcu 1939 na obóz szerokiej kadry narodowej, prowadzony przez Szkota Alexa Jamesa.
Ten znakomity niegdyś futbolista Arsenalu Londyn został zatrudniony przez PZPN w celu dokonania selekcji najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy. W sierpniu wyselekcjonowano kadrę do pojedynków z Bułgarią, z którą miano grać trzeciego września, i z Jugosławią – 3 dni później. Wśród wybrańców znalazł się Edmund Białas i jego druh z KPW – Mieczysław Tarka. Niestety, wybuch II wojny odłożył marzenia o reprezentacyjnym debiucie na długie lata, a na grę u boku niesamowitego Ernesta Wilimowskiego nie pozwolił już nigdy. Nagle w życiu młodych i szczęśliwych ludzi zaszły ogromne i niechciane zmiany. Familia Białasów została wysiedlona do Generalnej Guberni - do Ostrowca Świętokrzyskiego, a stamtąd Edek przedostał się do Rzeszowa do wuja Derezińskiego.
Szczęśliwym trafem w mieście nad Wisłoką spotkał grupę znakomitych piłkarzy, m.in. Barana, Łącza, Hogendorfera czy bramkarzy Madejskiego oraz Albańskiego. W takim gronie nie sposób było rozpaczać nad zaistniałym losem. Futboliści, poza przymusową pracą i patriotycznymi działaniami (sabotaż w fabryce samolotów, przerzut broni dla partyzantów), nie tracili też piłkarskiej formy i nadziei na ponowne reprezentacyjne występy. Tak jak w całej okupowanej Polsce, tak i tu obowiązywał zakaz uprawiania sportu, skutecznie jednak obchodzony przez Białasa i spółkę.
Istniejący w Rzeszowie klub Deutsche Sport Gemainschaft Reichshof był zastrzeżony wyłącznie dla Niemców. Zawodnikom DSG brakowało prawdziwego rywala, bo wewnętrzne gry wszystkim już wychodziły bokiem i bardzo palili się do gry z Polakami. Ostatecznie w drodze nadzwyczajnego wyjątku naczelnik powiatu zgodził się na mecz, w dodatku z udziałem publiczności. Niemiecki arbiter i wojenny czas zmusił Polaków do gry bez faulu i najmniejszych nawet dyskusji boiskowych. Zwycięstwo 2:0 polskich piłkarzy zostało przyjęte entuzjastycznie przez sześciotysięczną widownię, ale przyniosło szybki odwet okupanta. Doszło do masowych aresztowań. Później odbito część uwięzionych, ale większość uczestniczących w meczu piłkarzy musiało uciekać z Rzeszowa.
Białas końca wojny doczekał w Przemyślu, by natychmiast po jej zakończeniu ruszyć do Poznania. O jego futbolowym głodzie może świadczyć fakt, iż po blisko 10-dniowej podróży zwołał dawnych kolegów, by rozegrać piłkarski mecz. Wówczas dowiedział się, że w stolicy Wielkopolski odbywały się podczas wojny nieoficjalne mistrzostwa i zdołał zagrać w ich symbolicznym zakończeniu z roku 1941. Wygrał jego Dębiec, w którym grali dawni koledzy z KPW, a także z łazarskiej Korony. Szybko stał się podporą i dobrych duchem reaktywowanego klubu – KKS Poznań. Zyskał symptomatyczny przydomek Kosiba w nawiązaniu do gołębiego serca i opiekuńczości znachora Kosiby z powieści Tadeusza Dołegi-Mostowicza – „Znachor”.
W tym czasie w mistrzowskich i towarzyskich spotkaniach zdobył aż 74 bramki. Równie skuteczny był Teodor Anioła, a gdy do Kolejorza trafił w 1948 Henryk Czapczyk, narodziło się legendarnego trio ABC – postrach polskich boisk. Był to znakomity czas dla Kolejorza i samego Białasa. Poznańska drużyna zwana „Bombardierami z Dębca” trafiła do upragnionej ekstraklasy i wkrótce była jej najskuteczniejszą ekipą. A sam piłkarz, jako pierwszy w dziejach Lecha zawodnik, przywdział reprezentacyjny trykot w meczach z Bułgarią w Sofii (1:1) i z Czechosłowacją w Warszawie (3:1). Miał też na swoim koncie występy w reprezentacji B i w reprezentacji Poznania. Choć najlepsze lata zawodniczej kariery zabrała mu wojna, zdołał jednak powrócić po jej zakończeniu do futbolowej elity. Ze sportem łączył też muzyczne zdolności. Piłkarskie towarzystwo potrafił rozbawić piękną grą na harmonii, co było znakomitym przerywnikiem pobytów na sportowych obozach w czasach piłkarskiej kariery i później już trenerskiej.
Akordeon stał się po futbolówce drugim jego atrybutem. Ówczesna medycyna ledwie zaleczała boiskowe urazy, które prędzej czy później przeszkadzały zawodnikom w kontynuacji gry. Zadawniona kontuzja kolana zmusiła Białasa z końcem 1950 roku do zakończenia piłkarskiej kariery. Swój ostatni mecz zagrał 26 listopada 1950 w Toruniu przeciw miejscowemu Pomorzaninowi w pierwszym jednocześnie dla Kolejorza występie w Pucharze Polski. Ostatniego gola strzelił 6 tygodni wcześniej w 40. minucie ligowej potyczki z Garbarnią Kraków. Bramka Białasa z rzutu wolnego i wysokie zwycięstwo nad rywalem 7:0 to były częste elementy tamtego okresu.
W kolejowym klubie tylko po wojnie rozegrał 111 oficjalnych spotkań – w tym 64 w ekstraklasie, strzelając 102 bramki, z czego 26 na pierwszoligowych boiskach. Jego przedwojennych występów nie sposób dziś dokładnie wyliczyć, a zdobyte bramki należy szacować na przynajmniej 50. Liczby te pokazują, jak bardzo skutecznym był graczem, a wiele z tych zdobywanych goli przynosiło drużynie oczekiwane zwycięstwa. Niemal natychmiast po przymusowym rozstaniu się z murawą rozpoczął trenerską przygodę i, co warte podkreślenia, do końca tylko w Lechu. Pracował z młodzieżą, rezerwami i aż pięciokrotnie z pierwszym zespołem Kolejorza. Po raz pierwszy na 3 mecze w 1957, później dwukrotnie w latach 1965-66. Najlepszym jego okresem w trenerskiej karierze były lata 1969-72, kiedy to wyciągnął drużynę niemal z dna III ligi, doprowadzając ją do samej ekstraklasy. Po drodze zaliczył rekordową serię 61 spotkań mistrzowskich bez porażki.
Już w pierwszej lidze stał się dla działaczy Kolejorza kłopotem, bo przepisy nie pozwalały instruktorowi prowadzić na tym szczeblu drużyny. Formalnie jego następcą został Mieczysław Chudziak, mający odpowiednie uprawnienie. Wkrótce duet ten został zmieniony przez Augustyna Dziwisza. Później na stanowisku trenera nastał Janusz Pekowski, a po nim Aleksander Hradecki. Wyników wciąż zadawalających nie było. Wiosną 1976 Białas wespół z Chudziakiem znów zasiedli na ławce trenerskiej, prowadząc Lecha w 18 ligowych spotkaniach. To było jego pożegnanie z pierwszym zespołem Lecha. W swojej szkoleniowej pracy był zdecydowanie bardziej praktykiem. Nie dla niego były zawiłe teorie i filozofie, on wolał zaprezentować sposoby uderzania piłki czy jej prowadzenia. Takie metody uważał za najlepsze i najskuteczniejsze. Dla graczy pozostawał jak dobry ojciec, czasem starszy brat. Po ostatniej przygodzie z ekstraklasą, w Kolejorzu pracował już wyłącznie z młodzieżą. Jeszcze w lipcu 1991 jego młodzi podopieczni odwiedzili ciężko chorego trenera w szpitalu, gorąco namawiając do jak najszybszego powrotu. Niestety, do szatni ani na boisko nie zdołał już wrócił.
Zmarł 24 lipca tuż przed inauguracją nowego ligowego sezonu. Pozostawił w smutku rodzinę, kolegów z boiska, wychowanków i kibiców. Sam zawsze emanował dobrocią i niezwykłą skromnością. Nie łasy był na pochlebstwa i nagrody. Kochał futbol i kochał ludzi, niezależnie od społecznego statusu i pełnionych funkcji. Nigdy nie wstydził się swojej wiary, a przynależność partyjna nie wchodziła w rachubę, choć nie raz mu ją sugerowano. Całe swoje życie – rodzinne, zawodowe i piłkarskie - pojmował bardzo klarownie, jako wykonanie obowiązków w sposób należyty i kroczenie zawsze prostą drogą. Gdy wiosną tego roku pośmiertnie nagrodzono go z okazji jubileuszu 85-lecia klubu złotą odznaką KKS Lech, odbierający honory syn Andrzej trzymał w ręku fotografię ojca. Piękny gest, ale nie dziwi, wszak to syn Białasa!
Jan Rędzioch
* tekst opublikowany w programie meczowym "Heeej Lech" z informacjami aktualnymi na moment publikacji artykułu.
Zapisz się do newslettera