Kariery większości piłkarzy składają się z wzlotów i upadków. Wyraźne jest to u Dawida Kucharskiego, który raz pozytywnie wybijał na tle zawodników, do których go porównywano, a innym razem popadał w szarzyznę. Ale dzięki temu jego dotychczasowa biografia jest całkiem kolorowa.
Tak naprawdę niewiele zabrakło, by dziś Dawida w Lechu wcale nie było. Wtedy trener Smuda miałby dopiero problemy z obsadzeniem defensywy jesienią... A wszystko zależało od decyzji pewnego ośmioletniego kajtka.
W wieku sześciu lat mały Dawid poszedł po raz pierwszy z rodzicami na trening... zapasów. Co więcej, zabawa bardzo mu się spodobała i został zapisany do właśnie tej sekcji klubu. Klubu w którym pracował jego ojciec, a sam Dawid odgrywał w nim rolę pupila. Wszystko to dzieje się w Kostrzynie nad Odrą, małej miejscowości w województwie zachodniopomorskim i największym ośrodku sportowym miasta, niegdyś drugoligowej Celulozie. Tata jako dyrektor sportowy pierwszej drużyny piłkarskiej, zabierał synka niejednokrotnie na różne wyjazdy, czy zgrupowania zespołu. Ale zapaśnik lubił walczyć, więc nie w głowie mu były przenosiny do sekcji piłkarskiej. Dopiero po dwóch latach - w 1992 roku zdecydował się na zmianę dyscypliny sportu. Najwidoczniej wpływ na niego miała atmosfera futbolu od podszewki.
- Pociągnęło mnie to i po prostu zachciało mi się grać w piłkę właśnie w wieku 8 lat - wspomina Kucharski. - Nie wiem dlaczego, trudno wymagać od ośmioletniego malca racjonalnych i przemyślanych decyzji. Ale na pewno ojciec nie usiłował na mnie wpływać. Było mu obojętne, co trenuję. Cieszył się tylko, że jestem blisko sportu, bo on sam poświęcił mu całe życie. Może była to też kwestia namowy kolegów.
Obojętnie jak to naprawdę było, Dawid trafił w bardzo dobre ręce. Celuloza mimo, że żegnała się już pomału z zapleczem ekstraklasy, to wciąż było w niej miejsce na młodych adeptów piłki nożnej. Spod skrzydeł szkoleniowców z Kostrzyna wyszedł już nieco wcześniej znakomity bramkarz - Kazimierz Sidorczuk, a później - choćby reprezentant Polski Dariusz Dudka. Dawid Kucharski wylądował w grupie trenera Zdzitowieckiego, który wychował nie jednego polskiego pierwszoligowca. Po dwóch latach do tej samej drużyny zapisał się Grzegorz Wojtkowiak, również obecny piłkarz poznańskiego Lecha.
- Dokładnie. Znamy się od trampkarzy, czyli już prawie piętnaście lat. To rzadko spotykany zbieg okoliczności, ale prawie cały czas gramy w jednej drużynie, choć Grzegorz nieco później zakotwiczył w Amice.
Natomiast Dawid znalazł się tam już w wieku 16 lat, gdy miał iść do szkoły średniej. W 2000. Amica jak co roku ogłosiła nabór do pierwszej klasy szkoły średniej, do której mieli chodzić zawodnicy jednocześnie trenujący w juniorach. Po to, by łatwiej skoordynować intensywne już w tym wieku treningi z nauką.
- Warto wspomnieć, że trener znalazł dla mnie miejsce, wybierając podczas testów spośród ponad dwustu chętnych.
Tym razem znalazł się pod opieką osławionego szkoleniowca - Ryszarda Łukasika.
- Od momentu kiedy trafiłem do Amiki zacząłem podchodzić do futbolu na poważnie - wyznaje Kucharski. - Wcześniej była to zwyczajna rozrywka, sposób na spędzenie wolnego czasu. Później oczywiście nadal kochałem biegać po boisku, ale zdałem sobie sprawę, że jest szansa, by nie tylko czerpać z tego przyjemność, ale także utrzymać siebie i przyszłą rodzinę. Po prostu uwierzyłem w swoje możliwości. Tak to zwykle jest po sukcesie, czym niewątpliwie było otrzymanie angażu w juniorach wronieckiego potentata.
Ale to nie był koniec sukcesów, bo właśnie mówimy o jednym z tych niesamowitych wzlotów Dawida. Po kilku miesiącach przydzielono go bez wahania do zespołu juniorów starszych, w którym z szybkością trzyszcza pospolitego wywalczył sobie ważne miejsce w bloku obronnym drużyny. Drużyny, która w sezonie 2002 zdobyła mistrzostwo Polski w swojej grupie wiekowej. Jako że nie ma sukcesów bez odrobiny szczęścia, to w kolejnym sezonie rozgrywek trenerowi Mirosławowi Jabłońskiemu na kawałki rozpadła się defensywa pierwszoligowej Amiki Wronki. Wybrał więc najlepszych z juniorów starszych. Do nich należał uważany za nieprzeciętny talent Dawid Kucharski i tym sposobem trafił do piłkarskiej ekstraklasy. Szansę debiutu otrzymał jednak już wcześniej - w rundzie wstępnej Pucharu UEFA, czyli w sierpniu, gdy podstawowy skład bloku defensywnego miał się dobrze. Nie zawiódł i był pierwszym z młodych wilków, którego Jabłoński wybrał sobie jako łatę dla swojej obrony. Dodajmy teraz, że miał... 17 lat. Dziś ze świecą szukać piłkarzy z rocznika 1991, którzy z taką regularnością występują na pierwszoligowych boiskach.
Z regularnością mianowicie coraz większą. Do składu wparował w październiku i do końca rundy miał okazję pokazać co potrafi. Sześć pełnych meczów, w tym pełny udział w konfrontacji z Malagą w II rundzie Pucharu UEFA... to robi wrażenie.
- No... może - odpowiada z rozbrajającą skromnością. - Po prostu trener na mnie postawił. Zresztą grałem wtedy obok dzisiejszego drugiego trenera Lecha - Marka Bajora. Gdybym wtedy nie wykorzystał szansy, być może dziś nie grałbym w pierwszej lidze. To dało mi pewności siebie, a konkurencja wśród juniorów Amiki jest ogromna - tam grali sami nieprzeciętni zawodnicy. Zresztą niejeden z piłkarzy z tej szkółki miał bardzo szybko epizod w ekstraklasie, a potem tułał się po niższych klasach rozgrywkowych.
Wiosną już bezwzględnie wywalczył miano podstawowego piłkarza. Nie był to żaden przypadek, bo po zwolnieniu Jabłońskiego, szybko zaskarbił sobie również zaufanie Stefana Majewskiego.
Ale moda na Kucharskiego stopniowo mijała. Nie czarował. Opadał z formy. Grał już trochę mniej. Nie zaskarbił sobie też takiego zaufania trenera Skorży, który do dyspozycji miał wówczas także innych juniorów tego pokroju, nie licząc zawodników z zewnątrz, którymi uzupełniono kadrę. Grał mniej i nieco słabiej. W sezonie 2005/06 jedynie 10 razy wybiegł na boisko pierwszoligowe. Mimo tego Franciszek Smuda zadecydował o włączeniu go do swojej kadry, tworzonego zespołu KKS Lech. Kosztem między innymi Marcina Kusia, Błażeja Telichowskiego i Mariusza Mowlika. Zatem ciągle cieszył się w środowisku szkoleniowców niezłą opinią.
Po rozpoczęciu sezonu szkoleniowiec zaufał mu nawet na tyle, że wystawił do podstawowego składu. Nie na długo, bo Dawid szybko z niego wypadł. Zresztą na własne życzenie, życzenie sztabu szkoleniowego i ewidentne życzenie poznańskiej publiczności. Nieudanie więc dla niego potoczyła się przygoda z Poznaniem. Dopiero jesienią w atmosferze" wytrzeszczonych ze strachu oczu kibiców, powrócił do składu. Szybko jednak uspokoił skołatane nerwy poznaniaków, pokazując, że z jego formą jest już dobrze. Czy jest to początek kolejnej fali wznoszącej, na jakiej Dawid popłynął do ekstraklasy w latach 2000-2002?
Marcin Gościniak
Zapisz się do newslettera