Wydaje się, że na wyższym poziomie było to drugie. Naturalnie, pokonanie Legii, i to wyraźnie, bo 3:1, daje fanom "Kolejorza" tak wiele radości i szczęścia, iż z pewnością wielu wydaje się, że wzięło udział w nieziemskim meczu. Tymczasem Lech rozegrał w tym sezonie mnóstwo spotkań znacznie lepszych. Żadne z nich nie dało jednak jego kibicom takiej frajdy.
Przeciwko Legii lechici nie przeprowadzili zbyt wielu dobrych akcji, ale bezlitośnie ją kontrowali i kłuli raz za razem. Trener Franciszek Smuda wyciągnął wnioski z rundy jesiennej, kiedy po efektownych meczach z wymianą ciosów przegrał wiele spotkań, także z Legią. Cała runda wiosenna w wykonaniu Lecha odbywa się według zasady ciułania punktów. - Chcecie punktów, to będziecie je mieli - powiada Smuda swoją wiosenną taktyką. - Tyle, że kosztem widowiska.
Trener ustawił więc "Kolejorza" defensywnie, polecając mu czekać na kontry. Było to rozważne, bowiem wymiany ciosów z Legią mógłby Lech nie wygrać. Kontrując ją, cel zrealizował. Wodą na młyn planu Smudy był szybko strzelony gol, którego autorem był Marcin Zając. W sobotę kończył 32 lata. - Od rana był w związku z tym spięty. Powiedziałem mu, że go wystawię, ale prezent musi zrobić sobie sam - rzekł trener Smuda. Tak szybki gracz jak Zając był najważniejszą częścią planu Smudy. Właściwie nikt z Legii nie był w stanie dogonić pomocnika Lecha.
Niewielu trenerów zdecydowałoby się przed blisko 30-tysięczną publiką grać z kontry. Wielu ugięłoby się pod presją widowni i ruszyło na warszawiaków z okrzykiem na ustach. I wielu by pewnie przez to poległo. Wygwizdywany od tygodni Smuda nauczył się już, że poklasku tłumów w Poznaniu pewnie nie zdobędzie. Był zatem zwolniony z konieczności zabiegania o niego odważnymi szarżami na Legię. Zagrał po swojemu. Opracował chytry, acz ryzykowny plan. Gdyby nie wygrał, kibice zmietliby go pewnie z powierzchni ziemi oskarżeniami o asekuranctwo, tchórzostwo, o zaprzeczenie wszelkim ideałom poznańskiej piłki, wedle których Lech na Bułgarskiej atakuje każdego, kto się rusza i szturmuje, choćby miał nadziać się na bagnet rywala. - Gdybym przegrał, moglibyście mnie sądzić. Ale wygrałem - ucina wszelkie spekulacje Smuda.
Pozostaje odetchnąć z ulgą, że ryzyko się opłaciło. A było tym większe, że po zdobyciu prowadzenia Lech cofnął się tak głęboko, jakby chciał się cały schować w tunelu prowadzącym na boisko. Legia robiła, co chciała, a Piotr Włodarczyk w ogóle dostał od poznaniaków carte blanche. Miał pełną dowolność w ataku, jakby "Kolejorz" od początku wiedział, że ten nieskuteczny napastnik i tak tej szansy nie wykorzysta. Jakby Lech wiedział, że może pozwolić Legii na oszczekiwanie się ze wszystkich stron, bo ugryźć ona go i tak nie zdoła - ma zbyt poważne braki w uzębieniu.
Legia na wielu pozycjach ma piłkarzy lepszych od Lecha, ale akurat graczy tak skutecznych jak Piotr Reiss, Zbigniew Zakrzewski czy Marcin Zając jej brakuje. Reiss bardzo chciał strzelić warszawiakom gola, ale tym razem zasada, że strzelać będzie w każdym meczu, legła tak jak Legia.
Lech sprawiał zatem wrażenie zespołu o żelaznych nerwach, na którym dzikie harce Legii nie robią większego wrażenia. A może zespołu, który nie jest w stanie tym harcom się przeciwstawić.
Krzywić się na mecz z Legią nie pozwala nie tylko wynik, ale także widowisko, jakie widzieliśmy na trybunach. Z pewnością było ono warte 30 zł za bilet na ten mecz. Nie chodzi tylko o wspaniałe choreografie z widowiskiem plastyczno-pirotechnicznym "Władcy ognia" na czele. Chodzi także o to, że gdy na stadionie nie było widać ani wolnych krzesełek, ani nawet wolnego fragmentu schodów, stadion zaczynał przypominać jeden wielki organizm. Żywy, tętniący w takt podskoków i pieśni, obdarzony potężnym głosem, którego ryk zagłuszał fanów z Warszawy zupełnie. Choć przyjechało ich ok. 2 tys.
Owszem, jedna z rac poleciała na murawę. Obserwując jednak widowiska stadionowe, ocierające się już - proszę wybaczyć profanum - o sztukę, można tylko utyskiwać nad pomysłami PZPN, które zmierzają do ich ograniczania.
Bo to było po prostu piękne.
Lech Poznań3 (2)Legia Warszawa1 (0)Zając 11., po podaniu ReissaWłodarczyk 59., po dośrodkowaniu G. BronowickiegoZając 39., po zagraniu Kikuta
Zakrzewski 72., asysta Zająca
Lech: Kotorowski - Kikut Ż, Tanevski (61. Injać), Drzymont, Wilk - Bosacki, Murawski - Zając, Quinteros (67. Pitry), Zakrzewski Ż (84. Scherfchen) - Reiss.
Legia: Fabiański - G. Bronowicki, Choto, Szala (73. Dick), Edson Ż (87. Smoliński) - Radović, Surma, Vuković, Roger (78. Korzym) - Włodarczyk, Grzelak.
Sędzia: Jarosław Żyro z Bydgoszczy
Widzów ok. 27 tys.
Lech - Legia
10strzały246strzały celne60słupki i poprzeczki224faule164rzuty rożne72spalone4
Bohater meczu
Marcin Zając
Dwa gole i asysta - pomocnik Lecha sprawił sobie nie lada prezent w dniu swoich 32. urodzin
Dla Gazety
Jacek Zieliński
trener Legii Warszawa
Trudno mieć pretensje do zawodników po takim spotkaniu. I dlatego nie mam pretensji. Z wyjątkiem pierwszych dziesięciu minut, gdy graliśmy pasywnie, zupełnie inaczej, niż zakładaliśmy. Lech miał wtedy dwie sytuacje i jedną wykorzystał. Potem przez 80 min graliśmy bardzo dobrze, momentami nasza przewaga była miażdżąca. Wiele razy w polu karnym dochodziło do zamieszania, był słupek, poprzeczka. Rywal wykorzystał jednak dwie okazje. Gdybyśmy tak grali od początku sezonu, nie bronilibyśmy trzeciego miejsca, ale walczylibyśmy o wyższe cele. Punktów nam nie dopisano, ale zawodnicy pokazali charakter.
Franciszek Smuda
trener Lecha Poznań
Trener Zieliński ma rację - Legia rozegrała bardzo dobre spotkanie. To my jednak strzelaliśmy bramki i to się liczy. Żeby wygrać, musieliśmy liczyć na kontrataki, bo Legia grała niemal w takim samym składzie jak wtedy, gdy walczyła o Ligę Mistrzów czy zdobywała mistrzostwo. To zespół doświadczony. Oddaliśmy jej pole, ale za to każda nasza kontra była niebezpieczna. Wynik końcowy jest najważniejszy. Gdybyśmy tak grali, jak graliśmy, i przegrali, to moglibyście mieć pretensje, ale wygraliśmy i trzeba się z tego zwycięstwa cieszyć. Ja też chciałbym grać cały mecz w polu karnym Legii, ale tak się nie da.
Marcin Zając
pomocnik Lecha
Chciałem zagrać w dniu urodzin jak najlepszy mecz, ale nie przypuszczałem, że zostanę bohaterem. Spotkanie mi się udało, choć nasza gra nie wyglądała rewelacyjnie. Bramki dedykuję swojej rodzinie.
Krzysztof Kotorowski
bramkarz Lecha
Napięcie przed meczem było ogromne. Nie mieliśmy nic do stracenia, bo tylko wygrana nam coś dawała, więc zaatakowaliśmy od początku. Trzeba przyznać, że mieliśmy trochę szczęścia. Atmosfera na stadionie była budująca, co mnie jako poznaniaka cieszy szczególnie. Czy to był mój najlepszy mecz? Nie jestem upoważniony do takich ocen. Od tego są dziennikarze i trenerzy.
Marcin Kikut
pomocnik Lecha
Miałem asystę, ale ze swojej gry nie mogę być do końca zadowolony, bo szczególnie na początku drugiej połowy przytrafiły mi się proste błędy. A przecież uczulaliśmy się na to, by nie robić pomyłek pod polem karnym, bo wiedzieliśmy, że Legia może to wykorzystać z zimną krwią. Staraliśmy się kontratakować, dwa razy w takich sytuacjach Marcin Zając dopełnił formalności.
Łukasz Surma
kapitan Legii
Oby było więcej takich meczów, bo widowisko było bardzo dobre. Chcemy grać w Intertoto, gdyż formuła tych rozgrywek troszeczkę się zmieniła, jest mniej spotkań i szybko można awansować do Pucharu UEFA. A w tym czasie i tak gralibyśmy sparingi. Oczywiście, czujemy oddech Lecha, który ma teraz lepszy bilans bezpośrednich spotkań i wystarczy, że zrówna się z nami punktami.
W szatni mówiliśmy, że mieliśmy przewagę, sytuacje, ale piłka się nie chciała wtoczyć. Dlatego trochę narzekaliśmy na los, bo nasza gra nie wyglądała źle, momentami było nawet bardzo dobrze.
Nie mamy pretensji do zawodników z lewej strony, gdzie Lech przedarł się przy wszystkich golach. Wszyscy wygrywamy, wszyscy przegrywamy, ja też straciłem piłkę i po tym padła druga bramka dla Lecha. Moglibyśmy mieć pretensje do graczy ofensywnych, że nie wykorzystali swoich szans, ale tego nie robimy. Jesteśmy drużyną.