Mecze Lecha Poznań z Widzewem Łódź mają bogatą historię. Często padało w nich sporo bramek, ale jeden jedyny raz na koncie jednej z drużyn po końcowym gwizdku było aż sześć goli. To starcie z maja 2007 roku, które Kolejorz wygrał aż 6:1. W naszym cyklu 1klub1000 historii wracamy dziś do tego wydarzenia, które było wyjątkowe z kilku powodów.
Widzew to pierwszy, historyczny rywal Niebiesko-Białych w piłkarskiej Ekstraklasie, obie ekipy zmierzyły się na początek sezonu 1948. Potem długo łodzian nie było w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale po powrocie szybko dołączyli do grona czołowych ekip w kraju i w pierwszej połowie lat 80. toczyli z lechitami niezapomniane boje, których stawką było mistrzostwo Polski. Potem po transformacji ustrojowej nie brakowało również ciekawych gier, w których padało sporo bramek. Jeśli chodzi o liczbę goli wbijanych przez jeden z tych klubów w poszczególnych meczach, to rekord Widzewa wynosi pięć i pochodzi z rozgrywek 1999/2000. Wówczas wygrał przy Bułgarskiej 5:3 z walczącym, ostatecznie bez powodzenia, o utrzymanie Kolejorzem.
Za to poznaniacy mogą pochwalić się triumfem z sześcioma trafieniami. Stało się to 9 maja 2007 roku przy Bułgarskiej. Trenerem był wówczas Franciszek Smuda, co dawało dodatkowej pikanterii, bo przecież w latach 90. święcił wielkie triumfy z Widzewem, z którym nie tylko wygrywał ligę, ale także awansował do elitarnej Ligi Mistrzów. W 2006 przejął Poznańską Lokomotywę, w którą zainwestował holding Amica. Śmiał się, że ma rower składak, bo złożony z piłkarzy dwóch klubów. Ten pierwszy sezon w nowej rzeczywistości nie był udany, bo zakończył się zajęciem szóstego miejsca, a także odpadnięciem w ćwierćfinale Pucharu Polski. Warto jednak zatrzymać się na chwilę przy triumfie 6:1 nad ekipą z Łodzi, zwłaszcza przy okazji nadchodzącej niedzielnej konfrontacji Lecha i Widzewa.
W naszym domu przy Bułgarskiej pojawiło się 20 tysięcy kibiców, którzy oczekiwali łatwego zwycięstwa, zwłaszcza przed zbliżającym się wielkimi krokami prestiżowym bojem z Legią Warszawa. Oczekiwano tego popołudnia jeszcze jednego wydarzenia - setnego gola w polskiej Ekstraklasie Piotra Reissa, który miał na koncie 99 i liczył na wejście do Klubu 100. - Przykro mi, ale popsujemy mu jubileusz. Zagramy na zero z tyłu, więc Reiss nie strzeli - obrońca rywali Łukasz Broź był pewny swego. - Reiss to dobry napastnik, ale nie boimy się go. Wiem, że on bardzo chce strzelić setnego gola, ale kto by nie chciał. Tyle że nie jest to takie proste. Mariusz Śrutwa też długo nie mógł zdobyć tej jednej upragnionej bramki - dodawał Michał Probierz, trener łodzian, a obecnie selekcjoner reprezentacji Polski.
Ale po kolei. Do przerwy był remis 1:1, bo na trafienie Zbigniewa Zakrzewskiego odpowiedział Joseph Oshadogan. Co ciekawe, to rywale byli lepsi w tym okresie. Smuda przed zmianą stron zdecydował się na dwie zmiany. Wpuścił Marcina Zająca oraz Dimitrije Injaca. Raz jeszcze okazało się, że zadziałał jego trenerski nos. Bo ten duet wyprowadził gospodarzy na prowadzenie 3:1. Najpierw pod poprzeczkę huknął Serb, który zimą trafił do Poznania i było to jego pierwszy gol w niebiesko-białych barwach. Piękny, co potwierdził zresztą w kolejnych latach i co stało się jego wizytówką. A potem nie do obrony kopnął szybki skrzydłowy.
Aż w końcu wybiła godzina 20.23. Była na zegarze 64. minuta. Sędzia podyktował rzut wolny, nie mógł podejść nikt inny niż Reiss. Uderzył prawą stopą nad murem, piłka odbiła się od poprzeczki i co? Gol? Chwila konsternacji, choć wszyscy na stadionie widzieli, że futbolówka odbiła się za linią bramkową. Głośno domagali się zaliczenia trafienia, ale sędzia Paweł Gil wahał się. Czekał kilka sekund, które dłużyły się w nieskończoność. W końcu po konsultacji ze swoim asystentem wskazał na środek boiska. Jest! Kapitan przeszedł w ten sposób do historii. Zwariował zresztą ze szczęścia, ściągnął koszulkę meczową, pod którą miał trykot z wielkim numerem 100. Został za to ukarany żółtą kartką, ale o tym nikt nie myślał. Podbiegł do niego syn - Adrian, który jako młody gracz w klubie podawał wówczas piłki.
Bohater potem dodał jeszcze jedną bramkę (numer 101), a po końcowym gwizdku sędziego wjechała na murawę lodówka, z której częstował fanów szampanem i piwem. - Kolejnym moim celem jest korona króla strzelców - mówił Reiss, który dopiął swego, bo na koniec tego samego sezonu został najskuteczniejszym piłkarzem w lidze. Dodajmy, że wieczór 9 maja zakończył się efektownym triumfem 6:1, bo w końcówce jeszcze dorzucił trafienie Zakrzewski.
Zapisz się do newslettera