Przed nami kolejny mecz Lecha Poznań z Legią Warszawa. W naszym cyklu 1klub1000historii wrócimy do starcia tych klubów sprzed 52 lat. Wtedy Kolejorz po blisko dekadzie wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej i w obecności 50 tysięcy kibiców ograł niespodziewanie ekipę ze stolicy 1:0, a gola bezpośrednio z rzutu wolnego strzelił niezawodny w takich sytuacjach Roman Jakóbczak.
- Pokonałem wtedy mojego kolegę, który później grał z sukcesami w Kolejorzu, czyli Piotra Mowlika - uśmiecha się Pan Roman na wspomnienie tamtego dnia. A było to dokładnie 26 lipca 1972 roku. Niebiesko-Biali byli świeżo po awansie do Ekstraklasy, a ich mecze cieszyły się gigantycznym zainteresowaniem. Zresztą z tego powodu nastąpiły przenosiny na obiekt im. Edmunda Szyca (wówczas 22 Lipca). Na to pierwsze starcie pierwszoligowe po dłuższym czasie lechici wyszli w składzie: Andrzej Fischer w bramce i dalej Jan Stępczak, Tadeusz Płotka, Jan Kaczmarek, Zbigniew Franiak, Edward Kuczko, Lech Lesiewicz, Teodor Napierała, Aleksander Bilewicz, Włodzimierz Wojciechowski oraz Jakóbczak, czyli późniejszy bohater.
Mowlik w Lechu pojawił się kilka lat później, wywalczył pierwszy Puchar Polski i pierwsze mistrzostwo z poznańskim klubem. Obaj zresztą w 2022 roku trafili do Złotej XI na stulecie. Ale 52 lata temu stanęli po dwóch stronach barykady. Fani pojawiali się na trybunach już kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem. Naprzeciwko gospodarzy stawała drużyna złożona w dużej mierze z reprezentantów Polski. Byłych, obecnych i przyszłych. Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Bernard Blaut, Lesław Ćmikiewicz, Władysław Stachurski - to nazwiska, które znali doskonale kibice w całej Polsce.
- Nie ma się co czarować, goście byli zespołem lepszym. Jednak w końcu dostali bramkę i później naszym zadaniem było to utrzymać - mówi Roman Jakóbczak, który w 72. minucie ustawił piłkę do rzutu wolnego. - Może było 26-28 metrów do bramki, ustawiłem i wpadło. Wiadomo, że właśnie strzały ze stałych fragmentów gry były moją specjalnością. Robiłem to często i regularnie, a więc od czasu do czasu udawało się, że ta piłka wpadała do siatki przeciwników. Pomagał mi rozmiar buta, bo nosiłem takie 38,5, a nasz trener ówczesny, a wcześniej świetny zawodnik Edmund Białas często mi powtarzał, że to idealny rozmiar, żeby uderzać z dystansu. I zawsze też instruował, że palce w nodze przy kopnięciu muszą iść do dołu, do murawy - uśmiechał się niedawno, kiedy opowiadał o tym meczu w trakcie naszego cyklu Muzeum z Legendą.
Kibice oszaleli ze szczęścia po tym cennym jednobramkowym triumfie. - Z tego co pamiętam, wypychali mi samochód poza stadion, a ja tylko rozdawałem z okna autografy. Niesamowita była radość tego tłumu - opowiadał medalista mistrzostw świata z 1974 roku.
Zapisz się do newslettera