Błażej Telichowski strzelił gola, a sędzia już nawet nie wznowił gry. Przed meczem Górnika z Lechem wspomnimy spotkanie w Zabrzu sprzed 20 lat, kiedy Kolejorz wygrał 2:1 rzutem na taśmę.
To rywalizacja z 16 października 2004 roku. Kilka miesięcy wcześniej Niebiesko-Biali zupełnie niespodziewanie najpierw sięgnęli po Puchar Polski, a potem także Superpuchar. Wejście w nowy sezon było jednak dla piłkarzy noszonego na rękach trenera Czesława Michniewicza ciężkie. W sierpniu oraz wrześniu było pięć porażek ligowych z rzędu. Potem jednak był wywalczony po ciężkim boju cenny remis u siebie z Legią Warszawa (1:1). I wtedy nastąpił wyjazd na Górny Śląsk, gdzie po końcowym gwizdku sędziego media mogły ogłosić, że kryzys został zażegnany.
Najpierw jednak anegdota, którą przytaczała Gazeta Wyborcza. Ekipa Lecha miała mały kłopot - najpierw, by dotrzeć do Zabrza, a potem, by znaleźć stadion Górnika. Okazało się, że kierowca wynajętego autokaru, który woził lechitów, niezbyt dobrze zna drogę. - To nie jest popularny kierunek wycieczek. Gdybyście chcieli jechać na Camp Nou w Barcelonie albo Santiago Bernabeu w Madrycie, to nie byłoby problemu. Tamte trasy znam na pamięć - wyjaśnił kierowca. Okazało się, że tym samym autokarem, którym podróżowali lechici, jeździła w 1988 roku ekipa Barcelony przed meczem z Lechem w Pucharze Zdobywców Pucharów. - A na pana miejscu siedział Johan Cruyff - zagadnął Michniewicza szofer przynajmniej 16-letniego pojazdu. Takie były jednak czasy, w klubie bieda, więc nawet wyjazd na mecz nie gwarantował komfortowych warunków dla zawodników.
Na boisku Górnik prowadził 1:0 od 13. minuty, kiedy Marcel Liczka kopnął z dystansu, rykoszetem piłka odbiła się od Michała Chałbińskiego i zmyliła zupełnie Waldemara Piątka. Krótko po tym golu na stadion w Zabrzu dotarła grupa kibiców Lecha. Zobaczyli zmokniętych piłkarzy (przez cały mecz padał bowiem obfity deszcz) i dowiedzieli się o niekorzystnym wyniku. Powodów do optymizmu więc nie było. A jednak! Wtedy właśnie Kolejorz zaczął grać tak, że żaden z fanów nie powinien żałować tego, że wybrał się w daleką podróż. 15 strzałów do przerwy nie pozwoliło jeszcze pokonać bramkarza gospodarzy.
Po zmianie stron po dograniu Pawła Sasina wyrównał Krzysztof Gajtkowski. A gdy doliczony czas już się kończył, po rzucie rożnym Błażej Telichowski strzelił na 2:1. Arbiter nawet nie wznowił gry od środka...
Zapisz się do newslettera