Swój pierwszy sezon po powrocie do Lecha Poznań Tomasz Dejewski rozpoczął od regularnej gry w drugoligowych rezerwach. Po zaledwie kilku tygodniach pojawiła się dla niego szansa występów w pierwszej drużynie Kolejorza, a stoper sprostał i temu zadaniu. Jaka jest największa różnica między ekstraklasą a niższymi ligami na poziomie centralnym? Czy w momencie odejścia z Lecha postawiłby jakiekolwiek pieniądze na powrót do niego? Jakie wrażenie wywarła na nim Bułgarska? Zapraszamy na rozmowę z 24-letnim obrońcą.
Życie pisze różne scenariusze, zgodzisz się z tym?
- Piłka lubi wymyślić różne scenariusze i też jestem tego przykładem. Można zagrać w ekstraklasie po różnych przygodach, mniejszych i większych. Ten sezon też to potwierdza, że nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego. Korzystam na tym, że koledzy mieli kontuzje, ale mam nadzieję, że wrócą niedługo do zdrowia. Ja dam w tym czasie z siebie wszystko.
Podskórnie przeczuwałeś taki obrót sytuacji? Wtedy, kiedy okazało się, że jedziesz z zespołem do Gdańska?
- We wcześniejszych latach często się zdarzało, że gdy rozpoczynałem mecz na ławce, pojawiałem się na boisku. W teorii, stopera rzadko się zmienia, przeważnie gra albo 90 minut, albo w ogóle, ale ostatecznie udawało się meldować na murawie. Tak też było tym razem, i z Lechia i z Jagiellonią.
Co jest najtrudniejsze przy rozgrywaniu pierwszych meczów w ekstraklasie? Szybkość gry, poziom indywidualny rywali, ich dynamika?
- Przygotowanie mentalne. Trzeba być z jednej strony gotowym na to, żeby się nie spalić, ale także nie być przemotywowanym. Należy to jakoś wypośrodkować. Ostatnio współpracuję z trenerem mentalnym, cenię sobie to bardzo i myślę, że dużo temu zawdzięczam. Sprawił, że kiedy przyszło zadebiutować mi w ekstraklasie, nie czułem wielkiej różnicy. Traktowałem to jako kolejny mecz, w którym trzeba dać z siebie wszystko i przede wszystkim chciałem go wygrać.
Między pierwszą ligą a ekstraklasą różnica jest…?
- Obie te ligi na pewno różnią się od siebie. W ekstraklasie panuje większa kultura gry, nie ma wybijanek, szanuje się piłkę, częściej przyspiesza się grę na jeden czy dwa kontakty. Poziom jest wyższy, więc i odpowiedzialność większa. No i widać to po jakości piłkarzy, z którymi się mierzysz.
Takich zawodników, jak na przykład aktualny król strzelców ekstraklasy, Igor Angulo, z którym rywalizowałeś w zeszłą sobotę?
- Widać, że to jeden z najlepszych napastników w tej lidze, więc fajnie było się z nim zmierzyć. Sprawia wrażenie niezłego zawodnika, często starał się uciekać za plecy obrońców, żebyśmy stracili go z pola widzenia. Nawet, kiedy piłka znajdowała się daleko od nas, szukaliśmy go wzrokiem i cały czas pilnowaliśmy. Jest sprytny, to na pewno.
Spodziewałeś się, że to wejście w ekstraklasę będzie takie - z grubsza - bezbolesne?
- Cieszę się, że te trzy mecze ligowe i spotkanie w Pucharze Polski wyglądały co najmniej solidnie. Nie było momentu, w którym bym zawiódł, uważam, że było nieźle. Zawsze są jednak rzeczy do poprawy. Ciężko się też czegoś dokładnie w piłce spodziewać, człowiek musi wyjść na murawę i samemu się przekonać, jak to będzie. Nie można powiedzieć na przykład, że na sto procent ogramy Wisłę Kraków w sobotę, to boisko wszystko zweryfikuje. My możemy zrobić ze swojej strony tyle, żeby się jak najlepiej do tego starcia przygotować.
Jaką wystawiłbyś sobie notę w skali szkolnej za ten dotychczasowy rozdział gry w drużynie trenera Dariusza Żurawia i dlaczego byłoby to 4+?
- Ciężko ocenić (śmiech). Byłem z siebie umiarkowanie zadowolony, od trenera raczej też otrzymałem pozytywne opinie, a to zawsze motywuje do dalszej pracy.
Kiedy odchodziłeś z Lecha latem 2017 roku, postawiłbyś jakiekolwiek pieniądze, że wrócisz do niego już po dwóch latach?
- Trudno czasami przewidzieć, co się wydarzy. Na pewno miałem wtedy nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Latem 2016 roku odchodziłem na wypożyczenie do Warty Poznań i wiedziałem, że mam dopiero 21 lat, czyli na mojej pozycji przed sobą jakieś… trzynaście lat gry? Myślę, że spokojnie. Chciałem się ograć na wyższym poziomie, złapać minuty, a przyszłość przyniosła to, co widzimy dziś wszyscy.
Miałeś wrażenie, że pociąg z nazwą "Lech Poznań" i piłką na najwyższym krajowym poziomie odjeżdża?
- Mogło tak być. Nie bałem się jednak, że poważna piłka się dla mnie skończyła. Lechowi bardzo dużo zawdzięczałem i zawdzięczam, ale na nim się świat nie skończył. Tu się wychowałem, wyszkoliłem, ale miałem w głowie, że jeśli ogram się w seniorskiej piłce na centralnym poziomie, czy to w pierwszej, czy drugiej lidze, pojawi się opcja zagrania wyżej.
Jakie wrażenie zrobiła na tobie sama Bułgarska w meczu z Jagiellonią? Wielu chłopaków występujących dłuższej w akademii marzy o debiucie na tym stadionie, tobie przyszło na to trochę poczekać.
- To jest coś, po co się trenuje tyle lat, na co się czeka całe życie. Może i kibiców było mniej, niż na meczach ze Śląskiem Wrocław czy Cracovią, ale z perspektywy boiska wszystko i tak robiło duże wrażenie. Nie ukrywam, to było spełnienie marzeń. Generalnie idzie to wszystko teraz fajnie, tak krok po kroku. Debiut w ekstraklasie, później przed naszymi kibicami, następnie wyjście w pierwszym składzie w pucharze, a teraz już to samo w lidze.
Czy tym występom w pierwszym zespole towarzyszył lekki stres czy jest on zarezerwowany raczej dla młodszych zawodników?
- Może minimalny, ale taki pozytywny, którego można było przekształcić w motywacyjnego kopa. Bardziej ekscytacja, niż paraliż.
Który czas cenisz sobie bardziej? Sezon zakończony sukcesem i awansem z Wartą do pierwszej ligi, kiedy zagrałeś w prawie wszystkich spotkaniach, czy te minione tygodnie i wejście do ekstraklasy? Co indywidualnie znaczy dla ciebie więcej?
- Ten okres, w którym znajduję się teraz. On stanowi spełnienie celu, który założyłem sobie znacznie wcześniej. Systematyczna praca pozwoliła na to, co dzieje się teraz.
Cofając się w czasie do momentu przyjścia do Lecha, jak ty realnie widziałeś szanse swojej gry w pierwszym zespole?
- Kiedy ktoś mnie pytał wtedy, jak oceniam swoje szanse na grę, odpowiadałem, że piłka nożna jest na tyle piękna, że mogę zadebiutować zarówno po jednym, jak i trzech czy dziesięciu miesiącach. A tymczasem po ośmiu tygodniach od naszej poprzedniej rozmowy mam na swoim koncie cztery występy, więc jestem zadowolony.
Musiało być ci ciężko uwierzyć w występy w ekstraklasie, kiedy ludzie z zewnątrz postrzegali cię jako stopera numer cztery czy nawet pięć.
- Spotkałem się z opiniami, że ten transfer był traktowany jako ruch do rezerw.
Drażniło cię to?
- Nie jestem medialną postacią ani nie czytam za bardzo tego, co się pisze na mój temat, ale to akurat do mnie doszło. Wiedziałem jednak od początku, że po powrocie na Bułgarską jestem piłkarzem pierwszej drużyny Lecha, jednym z jej pięciu stoperów, bo wtedy był jeszcze z nami Wiktor Pleśnierowicz. Chciałem walczyć o skład, ale tego, ile minut dostanę i kiedy, nie dało się przewidzieć.
To dość ciekawe, że w tym sezonie przyszło ci jak dotąd odegrać dwie role: mentora w rezerwach w drugiej lidze, a także nowicjusza w ekstraklasie. Która strona medalu przyjemniejsza?
- Nawet, kiedy sam dostaję sporo wskazówek w meczach pierwszego zespołu, staram się takie swoim kolegom dawać. Moim zadaniem jest przygotować się jak najlepiej do najbliższego meczu i trudno czasem stwierdzić, czy to będzie w "jedynce", czy w rezerwach. Chcę po prostu dać z siebie "maksa". Sporo już przeszedłem. Miałem trzy kontuzje zakończone operacjami i udanymi powrotami na boisko, ale nigdy nie pojawiła się myśl, żeby odpuścić. W siedmiu początkowych kolejkach w drugiej lidze zagrałem w sześciu spotkaniach i też wiedziałem, że jest mi to potrzebne, dlatego zaangażowany byłem w nich na sto procent. Dzięki temu byłem gotowy na szansę w ekstraklasie.
Na co stać Tomasza Dejewskiego jeszcze w tym sezonie? Czego ty byś sobie sam życzył?
- Na systematyczną i przede wszystkim dobrą grę. Chciałbym, żeby nasza postawa miała przełożenie na wyniki Lecha, bo wiemy, że oczekiwania kibiców są duże. Tak samo wygląda to z naszej strony i mam nadzieję, że zwycięstwem z Wisłą Kraków potwierdzimy wartość trzech punktów zdobytych w Zabrzu. Życzyłbym sobie przede wszystkim zdrowia. Jeśli ono jest w życiu piłkarza, to wszystko idzie po jego myśli.
rozmawiał Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera