W historii Lecha najczęściej noszonym nazwiskiem przez piłkarzy nie było wcale popularne miano Nowak czy Kaczmarek, lecz Wojciechowski. W Kolejorzu grywali Wojciech, Włodzimierz, Andrzej, Paweł, Łukasz, Dariusz, ale pierwszymi i najbardziej zasłużonymi dla Kolejorza byli bracia Florian i Ryszard Wojciechowscy*.
Urodzeni w bardzo piłkarskiej dzielnicy Poznania - Łazarzu, każdą wolną chwilę wykorzystywali na kopanie piłki, czy na podwórku przy Mottego, czy też na pobliskich placach. Starszy Ryszard, urodzony 11 marca 1925 roku, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej rozpoczął treningi w poznańskiej Koronie. Choć jak każdy młody chłopak pragnął zdobywać bramki, szybko poznano się na jego niemałych umiejętnościach defensywnych i niemal od początku swojej piłkarskiej kariery ustawiany był jako lewy obrońca.
W Koronie grywał już jego starszy brat Marian – późniejszy ligowiec w barwach Śmigłego Wilno. Ród Wojciechowski był bardzo usportowiony – najstarszy z braci Leon parał się kolarstwem, pozostała wspomniana trójka uprawiała futbol (trzech braci w piłkarskiej ekstraklasie do dziś jest wielką rzadkością) i tylko najmłodsza z rodzeństwa – Bożena poprzestała na dopingowaniu braci. Ryszard i Florian mocno zaistnieli w polskim futbolu, bliscy byli reprezentacyjnych występów, a piłkarskie losy Mariana – żołnierza WP, przerwała przedwczesna śmierć na polu chwały 11 września 1939 roku pod Wyszkowem. M.in. dla uczenia pamięci zabitego brata, zarówno Ryszard (w 1941), jak i Florian (w 1943) grywali w okupacyjnych rozgrywkach Poznania w drużynie Łazarza. Po koszmarze wojennym Ryszard jako piłkarz o ugruntowanych umiejętnościach trafił do reaktywowanego KKS Poznań stając się od zaraz niezastąpionym jego obrońcą.
Grał elegancko, doskonale taktycznie, świetnie współpracował z linią pomocy, a jego najsilniejszą bronią były dalekie i celne wykopy. Lubiany był nie tylko przez kolegów z drużyny, ale i kibiców, a jako człowiek niekonfliktowy także przez działaczy klubowych. Miał prawdziwie filmową urodę, a fizjonomią przypominał świetnego aktora Adolfa Dymszę, zresztą zagorzałego kibica futbolu. Długo Wojciechowskiego omijały kontuzje i do piątej kolejki sezonu 1951 meczu z warszawską Polonią, opuścił tylko jedno spotkanie (w eliminacjach do ekstraklasy w domowym pojedynku z Polonią Świdnica w 1947). W kolejowych derbach poznańsko-warszawskich 5 maja opuścił go niestety dotychczasowy fart, a o dalszej karierze zdecydował brutalny, wręcz chamski faul polonisty Alfreda Kobylańskiego w 25 minucie meczu.
Paradoksem całej tej spawy jest fakt, iż Kobylański – późniejszy steward na flagowcu MS „Batory”, był świetnym technikiem rzadko uciekającym się do gry faul. Wojciechowski początkowo walczył nie tyle o powrót na boisko, ale przede wszystkim by nie zostać kaleką. Uszkodzona łękotka i zerwane więzadła krzyżowe, w ówczesnej rzeczywistości medycznej stanowiły dla piłkarza wyrok. Pan Ryszard dzielnie walczył z przeciwnościami losów i po 2 latach zmagań znów pojawił się na boisku. W sezonie 1953 zaliczył cztery niepełne mecze, rok później już tylko jeden, a w kolejnym sezonie dwa, ale w pełnym wymiarze czasowym. Z poznańską publicznością żegnał się 16 października 1955 w pojedynku z Lechią Gdańsk (1:1), a z ekstraklasą tydzień później w Warszawie w wygranym 2:1 meczu z Gwardią.
Nie były to jeszcze jego świadome pożegnania, wciąż liczył na kontynuację kariery w Kolejorzu. Jednak noga niezmiennie dokuczała i gra na poziomie ekstraklasy stawała się niemożliwa. W Lechu rozegrał łącznie 82 mecze pierwszoligowe strzelając w nich 3 bramki, do tego dochodzą 2 spotkania w Pucharze Polski, 15 w rozgrywkach o I ligę, był też wielokrotnym reprezentantem Poznania. Umiejętności taktyczno-techniczne i wielka miłość do futbolu nakazywały jednak pozostać mu przy piłce nożnej, choćby w niższej klasie rozgrywkowej. Mimo, że bardzo kochał rodzinny Poznań, gdzie przecież poznał swoją ukochaną małżonkę Kazimierę - pracownicę klubowego sekretariatu, postanowił emigrować z Wielkopolski. Zdecydowały też o tym niskie zarobki w ZDOKP, gdzie pracował już w trakcie sportowej kariery na stanowisku referenta.
Za namową dawnego trenera Kolejorza -Vańczo Kamenaŕa, wraz z kolegami z drużyny Henrykiem Paczkowskim i Czesławem Nowakiem trafili do Skarżyska-Kamiennej zasilając szeregi miejscowego Granatu. Wyjeżdżając na Kielecczyznę nie spodziewał się, iż spędzi „na obczyźnie” aż 50 lat. To tu Wojciechowski kończył piłkarską karierę i rozpoczynał pracę trenera. Był to okres, gdy piłkarze Granatu usilnie walczyli o awans do drugiej ligi. Miejscowi sympatycy futbolu do dziś wspominają zacięte pojedynki ze Starem Starachowice, Bronią Radom czy Radomiakiem. Z futbolem żegnał się na dobre z początkiem lat 60., pracując do emerytury już wyłącznie w Zakładach Metalowych MESKO.
Z zawodu był frezerem, jednak nigdy w swym zawodzie na dobre nie pracował. Swoje otoczenie zarażał spokojem, humorem i niezwykłą pogodą ducha. Był człowiekiem wysoce kulturalnym, dla którego banalna „cholera” stanowiła zbyt duże przekleństwo. Pędził życie aktywnego emeryta, żywo interesującego się piłkarskimi losami nie tylko Granatu, ale i „swojego” Lecha oraz reprezentacji Polski. Często tęsknił za rodzinnym miastem, z którym także po śmierci swego brata Floriana (w 1978) nadal utrzymywał kontakt. Zbyt szybko został zapomniany przez sportowy Poznań, co miało odbicie w różnego rodzaju plebiscytach czy podsumowaniach. Niektórzy nie znający jego dalszych życiowych losów, nawet już za życia uśmiercili go.
W sierpniu 1984 podczas III Turnieju Piłkarskiego w Skarżysku-Kamiennej (Lech zajął trzecie miejsce za Legią i Widzewem) miał przyjemność powitać swych młodszych kolegów - świeżo upieczonych mistrzów Polski i zdobywców PP pod wodzą trenera Wojciecha Łazarka. To był jego ostatni osobisty kontakt z ukochanym klubem, choć jeszcze rozważał swoje przybycie w 2005 roku na październikowe spotkanie „Rodzina Kolejorza zawsze razem”! Ostatecznie wiek i stan zdrowia mu na to nie pozwolił, ale wyraził niemałe zadowolenie za pamięć organizatorom z LBC.
W czerwcu 2003 roku z okazji 75-lecia Granatu rozegrano wspomnieniowy mecz z odwiecznym rywalem Starem Starachowice, a na trenerskiej ławce zasiadł właśnie Ryszard Wojciechowski. Planował on ponownie dowodzić piłkarzami Granatu w 2008 roku z okazji kolejnego jubileuszu klubu. Niestety nie dane mu będzie ziścić swych planów. Zmarł bowiem 29 listopada 2005. Pochowano go w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie mieszka jego jedyny syn Zbigniew.
Z różnych względów na pogrzebie zabrakło przedstawicieli Lecha. Wielce smutny jest też fakt, że w czasach szybkich mediów elektronicznych i łączności satelitarnej, wiadomość ta dotarła z wielotygodniowym opóźnieniem, choć szanowna wdowa po śp. Ryszardzie zrobiła wszystko, co należy, by powiadomić sportowy Poznań o śmierci zasłużonego dla Kolejorza piłkarza! Ryszard Wojciechowski na zawsze pozostanie w pamięci kibiców i w historii Lecha.
Jan Rędzioch
* tekst oryginalny z zachowanymi datami i informacjami aktualnymi na dzień publikacji artykułu.
Next matches
Friday
29.11 godz.20:30Recommended
Subscribe