Na wyjazd piłkarza Lecha na futbolowe Mistrzostwa Świata poznańscy kibice czekali do 1974 roku. Był nim Roman Jakóbczak, choć niewiele brakowało, by na niemiecką imprezę pojechał najsłynniejszy z poznańskich Wojciechowskich - Włodzimierz. Tak to już w życiu bywa, że czasem decyduje przypadek.
Ten świetny lewoskrzydłowy urodził się 12 stycznia 1948 roku w Wolsztynie w rodzinnym mieście matki, choć od wczesnego dzieciństwa zamieszkiwał już w Poznaniu. Golęcin i Sołacz były oazą jego młodości, one też miały wpływ na jego przynależność klubową i wybór uprawianych przez niego dyscyplin sportowych. Na obiekty Olimpii miał po prostu najbliżej z domu. Na podbój golęcińskiej pływalni przy ul. Niestachowskiej, dziś zamieszkiwanej sezonowo przez świąteczne karpie, ruszył z Jankiem - bratem-bliźniakiem.
Z czasem zamienili pływackie atrybuty na specjalne drewniane klapy do odbijania tenisowej piłeczki, bo prawdziwą rakietą dysponowali wówczas jedynie prawdziwie zaawansowani gracze. Podczas jednego z treningów na korcie ośmioletni bracia obserwowali ćwiczących nieopodal piłkarzy i wkrótce zostali futbolistami. Wytrwałości, a przede wszystkim talentu, starczyło tylko Włodzimierzowi. Janek wkrótce dołączył do starszego rodzeństwa, niezajmującego się na co dzień sportem. Pierwszy trener Paweł Pikulik oraz kolejni szkoleniowcy w Olimpii już w gronie seniorów - Mieczysław Gracz i Antoni Brzeżańczyk, mieli największy wpływ na piłkarskie ukształtowanie Wojciechowskiego.
Sam z dumą podkreśla, że jako junior nigdy nie był „zajechany” fizycznie, a kreatywności i improwizacji na boisku nauczyli go właśnie wspomniani trenerzy. Z tego okresu pochodzi jego boiskowy pseudonim Loczek, kiedy to dla uatrakcyjnienia swojej fryzury korzystał z matczynej lokówki. Ale poza eleganckim wyglądem, wciąż podnosił swoje piłkarskie umiejętności. Z czasem odgrywał coraz ważniejszą rolę w zespole z Golęcina, a to z kolei spowodowało rychły transfer do pierwszoligowej Pogoni. W Poznaniu huczało, bo znów piłkarski talent opuścił gród Przemysława, na szczęście, jak się później okazało, nie na długo. W Szczecinie spędził dwa udane sezony, mając za kompanów późniejszych graczy Kolejorza: Jakóbczaka, Fischera i Justka. Właśnie z „Jakóbem” na długie lata stworzyli zgrany duet, a ich wspólna chęć odejścia z Pogoni do Lecha zakończyła się półroczną dyskwalifikacją.
Wielu nie potrafiło zrozumieć ich decyzji, przecież powrót z ekstraklasy na „drugi front” był czystym szaleństwem. Wojciechowski zdawał sobie doskonale sprawę, że w Poznaniu zmieniła się mentalność miejskich notabli i działaczy z nieodżałowanym prezesem klubu Wacławem Drabem. Co dobrze rokowało i dla piłkarzy, i dla kibiców. Choć na sukcesy Lecha przyszło czekać jeszcze całą dekadę, potwierdziły one słuszność szczecińskich „uciekinierów”. Ostatecznie obaj zadebiutowali w kolejowych barwach wiosną 1971 jeszcze w II lidze i mieli olbrzymi udział w awansie do ekstraklasy, a Wojciechowski z 6 bramkami został najlepszym strzelcem Lecha.
To wówczas Włodek stał się ulubieńcem poznańskich kibiców. Silny, dobrze zbudowany lewoskrzydłowy siał postrach w drużynach rywali. Jego efektowne i dynamiczne rajdy, celne dośrodkowania wzbudzały euforię na trybunach i przysparzały wielu punktów Kolejorzowi.
Nic więc dziwnego, że już wkrótce po awansie do ekstraklasy swoją grą Włodek zainteresował samego selekcjonera reprezentacji Kazimierza Górskiego. Większość poznaniaków nie pamiętało ostatniego występu lechity w reprezentacji, a był nim legendarny Teodor Anioła we wrześniu 1954 w meczu z NRD. Debiutancki występ Wojciechowskiego w Bydgoszczy przeciwko Czechosłowacji (3:0) 15.10.1972 wypadł niezwykle udanie i spowodował, że wyjazd na piłkarskie Mistrzostwa Świata stawał się bardzo realny.
Nieśmiało porównywano go do innego, bardziej sławnego Włodka - Lubańskiego. Jednak przed trzecim i jednocześnie ostatnim występem Wojciechowskiego w narodowych barwach, w eliminacjach do MŚ przeciwko Walii, doszło do pozornie nieistotnego incydentu, który miał opłakane skutki. Włodek wraz z Grzegorzem Lato i Henrykiem Kasperczakiem zabalowali nieco w centrum Cardiff i zbyt późno wrócili do hotelu. Wojciechowski pojawił się jako ostatni i poniósł największą karę - na Mistrzostwa nie pojechał, jako jedyny z tej trójki. Słowa trenera Górskiego: Mnie się kolego wydaje, że szybko się pożegnamy okazały się wyrokiem, a nieszczęście Wojciechowskiego dało mundialową nominację jego klubowemu koledze Romanowi Jakóbczakowi.
„Włodas” rozegrał jeszcze sporo udanych meczów w Kolejorzu, ale zupełnie niespodziewanie dla wszystkich w czerwcu 1976 zakończył piłkarską karierę. Trudno było wówczas zrozumieć tę decyzję, po latach nabrała ona zupełnie innego wymiaru. W sumie dla Lecha rozegrał 113 spotkań, w tym 96 pierwszoligowych (zdobył w nich 9 bramek), 14 drugoligowych (6 bramek) i 3 w Pucharze Polski. Jego pozornie zaskakujące rozstanie z piłkarską murawą w najlepszym dla piłkarza wieku miało dość proste wytłumaczenie.
Gdy dostał bardzo konkretną propozycję gry we francuskim AJ Auxerre i był już gotowy kontrakt do podpisania, przyrzekł na łożu śmierci swemu teściowi, że poprowadzi jego krawiecką firmę. Danego słowa dotrzymał. Jeszcze za czasów trenera Kopy po licznych namowach podjął na krótko treningi. Ostatecznie, świadom swoich kondycyjnych braków, nie powrócił do gry, dalej skutecznie prowadząc rodzinną firmę. Być może jako pierwszy z piłkarzy Lecha tak świadomie zadbał o swoją poza piłkarską przyszłość, uważnie patrząc na profity płynące z zawodowego uprawiania futbolu. Był wielką indywidualnością zespołu, z którą liczyli się i działacze, i trenerzy. A najboleśniej przekonał się o tym Janusz Pekowski, zdaniem Wojciechowskiego trener o niedostatecznym warsztacie szkoleniowym, który z czasem... stracił nie tylko pracę w Lechu, ale miejsce w polskim futbolu.
Po latach sam Wojciechowski spróbował trenerskiej pracy, choć na nieporównywalnym poziomie. Jako mieszkaniec Plewisk, w latach 1995-96 wspierał miejscowy Grom niebanalnym spojrzeniem, dużym doświadczeniem i trafną strategią, walnie przyczyniając się do kolejnych awansów i sportowego rozwoju klubu. Wcześniej, jeszcze jako zawodnik Lecha, bywał gościem prezesa małego belgijskiego klubiku z Retting pod Liege, gdzie prowadził zajęcia z młodzieżą. To były jedyne jego trenerskie próby, ale naprawdę szkoleniowych ambicji nigdy nie miał. Obok piłki nożnej wielką słabością Włodka był taniec, dobre stroje i eleganckie kobiety. Zawsze dobrze ubrany, zadbany i szarmancki wzbudzał zainteresowanie płci pięknej. Dziś jest człowiekiem szczęśliwym, nadal lubiącym taniec, a zainteresowanie do kobiet ogranicza już wyłącznie do swojej drugiej żony Renaty i wnuczki Sandry. Z uwagą też śledzi wszystko, co dzieje się w futbolu, ale z odpowiednim i zdrowym dystansem.
Dla wszystkich, którzy pamiętają Włodka z boiska, dobra informacja - zmienił się niewiele, poznacie go na pewno!
Jan Rędzioch
* tekst oryginalny z zachowanymi datami i informacjami aktualnymi na dzień publikacji artykułu.
Zapisz się do newslettera