Jakie odczucia po latach powoduje u niego ekstraklasowy debiut w barwach Lecha Poznań? Dlaczego wśród piłkarzy Kolejorza miał wielu "wujków"? Jakie były podobieństwa między lechitami, a zawodnikami Górnika Zabrze? Gdzie blisko 20 lat temu przebierali się wchodzący do zespołu lechici? O tym i wielu innych sprawach opowiada były napastnik niebiesko-białych, Zbigniew Zakrzewski.
Są rzeczy, których się nie zapomina. Takim dniem była dla mnie inauguracja sezonu przy Bułgarskiej w sierpniu 2003 roku. W bramce Górnika stał doświadczony Piotr Lech, a to właśnie ja w swoim debiucie w ekstraklasie w Lechu strzeliłem mu gola. Znajomi do dziś śmieją się, że nie w swoim stylu. Zazwyczaj bramki zdobywałem z pola karnego, z bliższej odległości z głowy. Wtedy na inaugurację uderzyłem zza "szesnastki" z prawej nogi pod poprzeczkę, wyszło naprawdę efektownie. Szkoda, że nie udało się tego wyniku utrzymać, bo na kilka minut przed końcem na 1:2 trafił napastnik gości, Adrian Sikora. Wtedy nie było mnie już na boisku, a co ciekawe zmienił mnie Bartek Ślusarski, z którym dziś mam okazję występować w Tarnovii Tarnowo Podgórne.
Nie będę ukrywał, ten debiut w ukochanych barwach stanowił dla mnie spełnienie marzeń. Mój tata w młodym wieku także grał w Kolejorzu, a ja całe życie też dążyłem do tego, żeby w tym klubie zaistnieć. Oczywiście, tamten mecz przegraliśmy, ale jak czas pokazał, Górnik mi "leżał", kilka bramek przeciwko tej drużynie zdobyłem. Można więc powiedzieć, że byłem dla niego dość nieprzyjemnym piłkarzem.
W tamtych latach punktów wspólnych między nami i Górnikiem nie brakowało. Nie najlepsza sytuacja finansowa, tłumy kibiców, piłkarze wywodzący się z naszych regionów. Borykaliśmy się z podobnymi problemami, ale serducha nie brakowało ani nam, ani graczom ze Śląska. Zdawaliśmy sobie sprawę, że taka Wisła Kraków nie była dla nas osiągalna i jadąc na wyjazd do niej myśleliśmy raczej "oby jak najmniej". Charakter pozwalał nam jednak sprawiać niespodzianki, tak jak choćby przy okazji zdobycia Pucharu Polski czy superpucharu właśnie z Wisłą.
W Lechu funkcjonowałem już kilka lat wcześniej, ale nie dane mi było zadebiutować w sezonie, w którym spadliśmy z ligi. Później było wypożyczenie do Obry Kościan, a następnie do Aluminium Konin. To właśnie grając w tej drugiej drużynie mierzyliśmy się z Kolejorzem prowadzonym przez Bohumila Panika, wygraliśmy 1:0 po moim golu, a trener zdecydował o ściągnięciu mnie z powrotem do Poznania. Dlatego po latach tym bardziej uważam za znaczące to spotkanie z Górnikiem, które rozgrywaliśmy niedługo później.
Kiedy mieszkaliśmy na Ratajach, występowałem w lidze międzyosiedlowej, a dostrzegł mnie Tadeusz Jaros. Po treningach w Warcie i Olimpii w juniorach trafiłem do Lecha. To był zespół pełen doświadczonych zawodników, takich jak Kaliszan, Reiss, Scherfchen, Kryger, Araszkiewicz czy Maćkiewicz. My, młodzi, przebieraliśmy się w starym budynku na parterze, pierwsza drużyna z kolei na piętrze. Przed zajęciami czekaliśmy pod szatnią zespołu i czekaliśmy na to, aż wejdzie do niej trener. Dopiero wtedy wkraczaliśmy my i witaliśmy się z tymi wszystkimi piłkarzami, których znaliśmy z gazet czy telewizji. To stanowiło dla nas wszystkich wielkie przeżycie, nawet samo uściśnięcie im ręki.
Dziś może to brzmieć dziwnie, ale przyjemnością było, kiedy któryś ze starszych graczy zwracał się do nas używając naszej ksywy czy imienia, np. "Zaki, idź po piłki". Ja przychodziłem do domu i opowiadałem tacie rozemocjonowany, że ci ludzie wiedzą kim jestem, że gdzieś tu zaczynam funkcjonować. Szacunek pozostał do dziś, podobnie jak znajomości czy przyjaźnie.
Świetnie wspominam dzieciństwo na Ratajach. Ileż miałem wujków wśród piłkarzy! Wszyscy mieszkaliśmy na tym samym osiedlu Lecha. Mirek Okoński, Teodor Napierała, Jerzy Kasalik – to byli ludzie, wśród których się wychowałem. Nawet dziś przyjeżdżają znajomi do taty, oglądają mecz, a i nieraz była sytuacja, że także moi koledzy, jak Krzysiek Kotorowski czy Maciek Scherfchen, nas odwiedzali. Wtedy oczywiście siedzi się do rana, bo jak wujkowie czy tata zaczynają opowiadać swoje historie, szczęki opadają.
Teraz z kolei ja idę z synem na stadion i gdzieś na telebimach pokazywane są klipy tworzone z okazji urodzin Lecha, a młody krzyczy do mnie, że przecież tam jestem. Mimo sześciu lat, sam w piłce orientuje się coraz lepiej, pyta mnie który klub trzyma z którym, już zaczyna łapać, że Wielka Triada to Lech Areczka Cracovia. Rozumie, które mecze podnoszą ciśnienie, żyje tym mocno i się śmieje: "Tata, ty wszystkich znasz!". Sam mu mówię, że może kiedyś tu zagra, co też będzie dla mnie spełnieniem marzeń, podobnie jak było to dla mojego ojca.
Zredagował Adrian Gałuszka
Zapisz się do newslettera