Jeszcze nieco ponad 12 miesięcy temu z niezadowoleniem i smutkiem w głosie mówił, że postara się wykorzystać każdą szansę od trenera, bo w Poznaniu mu dobrze i nie chce stąd odchodzić, a dopiero co urządził sobie mieszkanie. Nie trwonił jednak zbyt dużo energii na rozterki nad swoim iście tragicznym położeniem. Szkoleniowiec zarzucał mu braki techniczne. Marcin zostawał więc po treningach i ćwiczył z grupką kolegów. W końcu zaangażowaniem na treningach zwrócił na siebie uwagę szkoleniowca, który pomału przekonywał się do niego coraz bardziej, znajdując mu miejsce na boku obrony. Od początku rundy wiosennej ubiegłego sezonu był pewniakiem w składzie Lecha. Jesienią w spotkaniach ligowych nie opuścił boiska nawet na minutę. Tak jak reprezentujący Polskę Rafał Murawski.
Z pewnością nie bez wpływu na to były kontuzje, dotykające zwłaszcza obrońców. Często nawet gdyby wskazane było ściągnięcie Marcina z boiska - nie było kogo za niego wpuścić. Ale mimo błędów na placu gry, to właśnie między innymi jego Franciszek Smuda wyróżnił, podsumowując mijającą rundę. Nie ma wątpliwości, że rok 2007 był najlepszym w jego dotychczasowej karierze. Rozegrał w nim 43% wszystkich swoich meczów w pierwszej lidze. Wielkimi krokami zbliża się do magicznej setki występów. Ma dopiero 23 lata, a już stanowi o sile czołowego zespołu w kraju.
Urodził się w zachodniopomorskim Barlinku, 14-tysięcznym miasteczku. Jego mama była krawcową, a tata pracował w spółdzielni mieszkaniowej. 19-letni brat Karol występuje w IV-ligowej Polonii Nowy Tomyśl, gdzie jest rezerwowym pomocnikiem. Drugi brat Kacper ma dopiero 11 lat.
Marcin wyfrunął z rodzinnego domu już jako 15-latek. Do tej pory trenował w miejscowej Pogoni Barlinek. Dzięki dobrym występom w reprezentacji województwa gorzowskiego w turniejach makroregionalnych, zauważyli go skauci Amiki Wronki. W 1998 roku trafił do juniorów drużyny z Wronek, co otwierało przed nim szerokie perspektywy. Przeprowadzka w tak młodym wieku była znakiem, że dla futbolu może zrobić bardzo wiele. I że to będzie jego sposób na życie. Tak też się stało. Zamienił wygody domu rodzinnego, na mieszkanie w internacie. Ale grał w juniorach I-ligowej Amiki!
Stamtąd już prosta droga do ekstraklasy. Wydawałoby się. Tak naprawdę była wyboista, ale jak widać możliwa do przebycia. O wiele bardziej uproszczona, niż przebijanie się z prowincjonalnych klubików seniorów. To kibice Lecha wiedzą chociażby na przykładzie Dawida Floriana. Marcin Kikut po dwóch latach od momentu zakotwiczenia we Wronkach stał się juniorem starszym. Po kolejnych 24 miesiącach gry, awansował do drużyny rezerw. Nigdy nie był podatny na kontuzje, ale jesienią 2002 miał pecha. Po świetnych występach, rundę zakończył zerwaniem więzadeł krzyżowych. Kilkumiesięczne leczenie i rehabilitacja pozwoliły wrócić mu na boiska jesienią 2003. Grał jednak słabo.
Wówczas stanął na rozstaju dróg. Albo wiosną 2004 zaprezentuje się fantastycznie, zaskoczy wszystkich obserwatorów, trenerów i kolegów, albo nic z niego nie będzie. Z wielką determinacją podszedł do zimowych przygotowań, a wiosna była dla niego ogromnym sukcesem. Przekonał do siebie trenera Juriego Szatałowa tak bardzo, że ten polecił go do pierwszej drużyny. W efekcie jesienią 2004 - rok po powrocie na plac gry - trafił do ekstraklasy. I to na najwyższym poziomie, bo Amika była wówczas potentatem.
Zadebiutował już w pierwszej kolejce, zaliczając pełne 90 minut w spotkaniu z Odrą Wodzisław. Pierwsze dwie bramki strzelił w czwartej... przeciwko Lechowi Poznań. Zaskakiwał dalej. Komentatorzy widzieli w nim nie bez powodu wielki talent, przyszłego reprezentanta Polski. To jednak nie zawróciło mu w głowie. Robił swoje. Szkoleniowiec nie decydował się posadzić go na ławce także w meczach grupowych Pucharu UEFA. Mierzył się z piłkarzami Glasgow Rangers, AZ Alkmaar, czy AJ Auxerre. To nic, że Amica nie zdobyła wtedy w grupie ani jednego punktu. Liczyło się doświadczenie, które z pewnością procentuje i dziś.
Po kontuzji jego kariera nabrała tempa i nie zwalnia. Bez wahania twórcy nowej drużyny Lecha latem 2006, zatrzymali go w swoich szeregach. Zaczęły się drobne problemy, ale Marcin szybko je przezwyciężył. Nie jest tajemnicą, że już teraz interesują się nim zachodnie kluby. Kariera zagraniczna jest jednym z jego piłkarskich marzeń, obok występów z orłem na piersi. Ale jak sam mówi - tej ważnej decyzji nie można podjąć bez wnikliwego zastanowienia się. Nie jeden już wracał z zagranicy na tarczy.
Jego atutem jest wszechstronność, bo może grać zarówno na skrzydle - w pomocy, jak i w obronie. Choć zdarzają mu się błędy w obronie, niecelne podania, kiksy, czy straty to ma niezłe dośrodkowanie, a niekiedy potrafi też silnie i celnie uderzyć na bramkę przeciwnika. Osobiście jest spokojny, kulturalny i wyważony. Z całą pewnością nie grozi mu zachłyśnięcie się sukcesami. To wystarczająca podstawa, by jego rozwój wciąż był tak szybki, jak przez ostatnie 3 lata. A Lech pewnie jeszcze będzie z niego miał wiele korzyści.
Marcin Gościniak
Zapisz się do newslettera